Przyglądając się życiu świętych możemy zauważyć co najmniej dwa etapy na ich drodze nawracania się i zbliżania do Boga. Pierwszy z nich wyraża się w różnego rodzaju czynach, działaniach i postawach, za którymi kryje się przekonanie, że świętość to przede wszystkim sprawa osobista, prywatna. Świętość to kwestia własnej doskonałości – tak wielu myśli na początku. Tak zwykliśmy myśleć, gdy próbujemy sobie odpowiedzieć na pytanie na czym ona polega. Coś podobnego zdarzyło się także św. Ignacemu z Loyoli.
Jego pierwsze nawrócenie polegało na odczuciu wstydu z powodu dotychczasowego – pełnego grzechów – stylu życia. Ignacy chciał to naprawić jak najszybciej, a zarazem wymazać ten okres swego życia z pamięci. Ciążył mu bardzo. Był niewygodny. Ponieważ Ignacy był człowiekiem zapalczywym postanowił nie tyle wdrożyć reformę swego życia, co po prostu się na nią rzucić. Jego działania, tak bardzo energiczne i stanowcze o mało co nie skończyły się śmiercią samobójczą. Przyczyną stały się skrupuły, które dręczyły go o tyle bardziej, o ile mocniej próbował rozprawić się ze sobą i udowodnić sobie i Bogu (pewnie nie do końca w sposób świadomy), że jest naprawdę dobrym i porządnym człowiekiem, że skończył z przeszłością i że nie ma nic wspólnego z tamtym Ignacym: żołnierzem, hulaką i rozpustnikiem. Próbował znanych sobie metod: ascezy, wyrzeczeń, surowych umartwień. Ale nic z tego nie przynosiło mu pokoju serca, ani nie prowadziło do pogłębionej, wewnętrznej przemiany. Któż z nas nie poszukiwał ostatecznych rozwiązań w naprawianiu siebie?
Potrzeba było czegoś innego. Potrzeba było czasu rekolekcji w grocie Manresa, gdzie Bóg sam zaprosił Ignacego do bliskiego i intymnego spotkania ze sobą. Tam Bóg objawił się Ignacemu. Objawił się jako Bóg miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność (por. Wj 34, 6). Uczył Ignacego z jednej strony łagodności, a z drugiej stanowczości i konsekwencji w kierowaniu swoim życiem. Ignacy w czasie swoich miesięcznych rekolekcji odkrył Boga, który nie patrzył na jego osobistą doskonałość, ale przede wszystkim zapraszał go do walki o zbawienie świata pod sztandarem krzyża. Zapraszał Ignacego, by ten porzucił troskę o swoją doskonałość, troskę zapewne płynącą z ciągle żywego i pełnego energii egoizmu, na rzecz troski o braci i siostry tkwiących w niewoli grzechu, spętanych siłami zła. Zapraszał go, by przestał przyglądać się sobie w sposób obsesyjny, oceniający, sprawdzający poziom swej perfekcji. Zapraszał do nowego spojrzenia – przyjrzenia się Jezusowi cierpiącemu na krzyżu i kochającego świat z krzyża. To istotna różnica: przestać kontemplować siebie, a zacząć kontemplować Boga. Ignacy pozostawił w Ćwiczeniach Duchowych ślad tego doświadczenia, gdy zaprasza rekolektanta do rozmowych z Ukrzyżowanym. Zachęca by pytać się: „Co uczyniłem, co czynię, co chcę uczynić dla Chrystusa?”.
Od momentu swoich rekolekcji Ignacy jest zafascynowany tylko jedną ideą: pomagać duszom. Zaczyna kontemplować Boga obecnego w ludziach dotkniętych grzechem, niesprawiedliwością społeczną, czy po prostu zwykłą nieporadnością. Proponuje konkretne narzędzia: modlitwę, kontemplację, rachunek sumienia, reguły pozwalające rozróżnić działanie duchów oraz działanie czyli apostolstwo. Proponuje czynienie tego, wszystkiego, co możemy uczynić dla naszych sióstr i braci, aby ich radość była pełna. Sama modlitwa nie wystarczy. Podobnie samo działanie nie wystarczy. Potrzeba kontemplacji w działaniu.
Ignacy wkracza na drogę dojrzałej świętości. Z perfekcjonisty zmienia się w realistę. Daje temu świadectwo, gdy stwierdza o sobie pod koniec Autobiografii: „Wiele obraził Pana naszego, odkąd zaczął Mu służyć, ale nigdy nie pozwolił na grzech śmiertelny” (A 99). Ale ważniejsze jest dla niego wzrastanie w dobrym, bo po chwili dodaje o sobie: „zawsze wzrastał w pobożności, to jest w łatwości znajdowania Boga, a teraz więcej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Za każdym razem i o każdej porze, kiedy tylko chce Boga znaleźć, znajduje Go” (tamże).
Matka Teresa z Kalkuty również zwracała uwagę na to, że lepiej jest koncentrować się na dobru, niż zajmować się złem czy to w sobie, czy w innych: „Lepiej jest zapalić świecę, niż przeklinać ciemność” – mawiała. Z przeklinania nie rodzi się żadne dobro!
Ilekroć myślę o swoim zbawieniu, ilekroć się o nie troszczę i w tym samym momencie zapominam o bliźnich, to znaczy, że moja troska rodzi się pod wpływem impulsu płynącego z fałszywego ja. Ono chce być najlepsze, ono chce się znaleźć w niebie, ale... samo. Nie dba o innych. A przecież nie o takie zbawienie chodziło Jezusowi. On kocha nas wszystkich. Umarł za nas wszystkich niezależnie od naszej wiary, koloru skóry, poglądów, charakterów itp. Bóg pragnie, „by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2,4). Musimy sobie w tym nawzajem pomagać, a do tego jest nam potrzebne porzucenie troski o swą doskonałość. Troski, która często nas dzieli, zamiast zbliżać i jednać. Przecież nikt z nas nie zostanie zbawiony w pojedynkę, sam jeden.
Warto zajrzeć:
Autobiografia św. Ignacego Loyoli - http://www.jezuici.pl/ignatiana/ign_aop.html#ostzw
Zakon Jezuitów w Polsce – http://www.jezuici.pl