MARYJA W KANIE GALILEJSKIEJ
(fragm. książki Wilfrida Stinissena OCD, Powiedz im o Maryi. Polecam jako czytanki majowe)
„Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej” (J 2,1). Ważne są słowa: „trzeciego dnia”. Przypominają nam one to, co wypowiadamy w wyznaniu naszej wiary: „I zmartwychwstał trzeciego dnia, jak oznajmia Pismo”. Dla Jana Ewangelisty wesele w Kanie wiąże się jakoś z misterium wielkanocnym. Na krzyżu Jezus oddaje życie za swój Kościół, zawierając nierozerwalne zaślubiny ze swą oblubienicą, zaślubiny, które ostatecznie zostają przypieczętowane w dzień Wielkiej Nocy. Tutaj, w Kanie Galilejskiej, owe wieczne zaślubiny w tajemniczy sposób już się urzeczywistniają. Później Jezus powie, że Królestwo niebieskie podobne jest do uczty weselnej (Mt 22,2). Ta uczta weselna jest celem, do którego tęsknimy. Jednak znów jest tak, że cel jest dany już tutaj, od samego początku. Nie można dążyć do celu, jeśli się nie miało jakiejś jego wizji. W opowiadaniu o weselu w Kanie otrzymujemy taką wizję, dany jest nam przebłysk tego, co nas kiedyś czeka.
„Była tam Matka Jezusa”
Św. Jan pisze, że „była tam Matka Jezusa”. Oczywiście! Tak jak Maryja jest obecna na końcu, kiedy to Jezus umiera na krzyżu za swoją umiłowaną Oblubienicę Kościół, tak jest też obecna na początku. W Niej bowiem streszcza się cały Kościół. Kościołowi wystarczy spojrzeć na swój idealny wzorzec, aby wiedzieć, jaki ma być i jak postępować. Sposób zachowania się Maryi w Kanie może nas wiele nauczyć nie tylko o Niej samej, ale o Kościele i o nas.
Kiedy wino się skończyło, Maryja rzekła do Jezusa: „Nie mają już wina”. Maryja ma oczy otwarte na potrzeby nowożeńców. Już tutaj pokazuje, że jest nie tylko matką Jezusa, ale wszystkich ludzi.
Tam, gdzie jest potrzeba, tam jest i Maryja. Czy nie wystarczy Jezus? On jednak nie uczyniłby żadnego cudu w Kanie, gdyby nie było z Nim Maryi. Oczywiście, Ona nie znajduje się na tym samym poziomie, co Jezus; tylko jednego mamy Zbawiciela i Pośrednika — Jezusa Chrystusa. Maryja stoi pomiędzy Nim a nami nie po to, by dzielić, ale by jednoczyć. Zwraca się do Jezusa, by spojrzał na nas, i zwraca się też do nas, byśmy spojrzeli na Niego.
Modlitwa Maryi
Najpierw Maryja zwraca się do Jezusa: „Nie mają już wina”. Sama nie ingeruje. Przedstawia potrzebę nowożeńców i wszystko zawierza Jezusowi. W ten sposób pokazuje, że tylko On może przynieść nam ratunek w potrzebie. Maryja daje nam bardzo konkretną lekcję modlitwy. Jej proste słowa są po wszystkie czasy wzorem modlitwy chrześcijańskiej. Ona nie mówi Jezusowi, co ma zrobić. Nie ma żadnych osobistych planów, które chciałaby, aby On spełnił. Ona wskazuje na potrzebę i nic poza tym. Jest jeszcze inna Maria w Ewangelii według św. Jana, która postępuje dokładnie tak samo. Kiedy Łazarz, jej brat, chorował, ona wysłała posłańców do Jezusa: „Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz” (J 11,3). Nie mówi, że Jezus ma uzdrowić jej brata, ale wszystko składa w Jego ręce. I Jezus nie uzdrawia Łazarza. Czeka, aż Łazarz umrze, aby pokazać, że jest nie tylko uzdrowicielem, ale jest zmartwychwstaniem i życiem.
Św. Jan od Krzyża przytacza te dwa fragmenty Ewangelii według św. Jana, kiedy wyjaśnia, jak człowiek powinien modlić się za siebie i innych. W krótkim komentarzu pisze: „Jest to bowiem cecha delikatnej miłości nie naprzykrzać się swymi brakami i pragnieniami, lecz tylko je przedstawiać Umiłowanemu, by On czynił co zechce. Tak postąpiła Najświętsza Dziewica na godach w Kanie Galilejskiej. Nie prosiła Syna wprost o wino, tylko rzekła: «Wina nie mają»”. Św. Jan podaje trzy powody, dla których lepiej jest po prostu wskazać na swą potrzebę i ból, a nie mówić Bogu wprost, co ma czynić. Po pierwsze dlatego, że Bóg najlepiej wie, czego nam potrzeba. Po drugie, Umiłowany czuje większe współczucie, kiedy widzi absolutne zawierzenie i zaufanie u cierpiącego człowieka. I po trzecie, mniejsze jest tutaj niebezpieczeństwo miłości własnej: próbując zmusić Boga, by dał nam określone dary, ryzykujemy, że damy pożywkę własnemu egoizmowi. Nie należy tego rozumieć w taki sposób, że nigdy nie mamy się modlić o konkretne „sprawy”.
Pamiętajmy, że św. Jan od Krzyża pisze do ludzi, którzy „podniesieni są już przez łaskę Bożą z drogi początkujących”, i których Pan „raczył (...) wprowadzić głębiej w łono swojej miłości” . Wskazuje więc kierunek, ukazuje drogę. Dla niektórych osób modlitwa o konkretne sprawy jest jedyną formą modlitwy, do której dojrzeli. Byłoby absolutnym błędem, aby odwołując się do św. Jana od Krzyża, proponować im nową modlitwę, a tym samym odbierać im tę jedyną formę modlitwy, której są w stanie sprostać na tym etapie swego duchowego rozwoju.
Jest jednak faktem, iż istnieje coś, o co bezwzględnie powinniśmy się modlić, a mianowicie o Boga samego. Kiedy On sam się daje, to daje wszystko. Kiedy modlimy się o Niego, modlimy się o wszystko. Pierwsza część modlitwy Ojcze nasz wynosi nas na ten poziom. Tam Bóg jest w centrum: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja. Oczywiście, że potem modlimy się o pewne sprawy dla nas, ale te specjalne modlitwy powinny być zawsze zakotwiczone w pełnym zawierzeniu i bezwzględnym posłuszeństwie. Im bardziej zbliżamy się do Boga, tym większy nacisk kładziemy na pierwszą część modlitwy Ojcze nasz. A kiedy modlimy się za siebie czy za innych, to czynimy to coraz bardziej tak, jak Maryja: Ona wskazuje na potrzebę, a potem zostawia Bogu sposób, w jaki On sam zechce okazać pomoc.
Wszelki niepokój i zatroskanie o świat nie pochodzą od Boga. Zatroskanie, które wywołuje w nas lęk, napięcie, przygnębienie, zgorzknienie, wskazuje na to, że nie jesteśmy na Bożych falach. Usiłujemy dźwigać świat na swoich słabych ramionach, zamiast złożyć go w ręce Boga. Kto ofiaruje świat miłości Bożej, zapewne nadal będzie cierpiał z cierpiącymi, ale jego cierpienie będzie niesione jakimś głębokim wewnętrznym pokojem. Taki człowiek wie bowiem, że Bóg kocha wszystkich i On jest w stanie przemienić wszelkie zło w dobro. Wie, że Bóg ma ostatnie słowo, a to słowo jest słowem miłości.