Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie (Mt 11, 28-30).
Do Boga
Ciekawe, że receptą Boga na nasze szczęście, nasze odciążenie jest… wybranie drogi w stronę Stwórcy: „Przyjdźcie...”. Gdy przyglądamy się historii Adama i Ewy w Raju widzimy, że ich dramat pogubienia się i poranienia rozpoczął się właśnie od tego, że wybrali inny kierunek. Odwrócili się do Boga. Często zadaję sobie pytanie: Dlaczego Pierwsi Rodzice nie porozmawiali z Bogiem o tym, co usłyszeli od szatana? Dlaczego nie przyszli z tym do Niego? Być może, a raczej na pewno, szatan tak konstruuje swoją pokusę, że z miejsca wykluczamy opcję podzielenia się z kimś innym tym, co usłyszymy od niego. Charakterystyczną cechą rodzin patologicznych, różnych chorych zachowań jest to, że zło próbuje pozostać w ukryciu. Słynne stwierdzenie: „Nie mów o tym nikomu” oznacza tak naprawdę zawarcie wiążącego układu z szatanem: „Tylko ja (szatan) chcę mieć na Ciebie wpływ. Słuchaj mnie!”. Brzmi to przerażająco? Tak, bo takie w rzeczywistości jest. Chociaż my próbujemy tego nie widzieć. Warto uświadamiać sobie, że jeśli Bóg ma wobec nas Plan Miłości, to podobnie swój plan ma także zły duch. Analogicznie trzeba by go nazwać planem nienawiści, planem śmierci. Bóg przychodzi(!) do nas z propozycją życia: miłości, nadziei, pokoju. Zły duch przychodzi do nas z propozycją, która tylko pozornie ma coś z miłości, nadziei i pokoju, a w rzeczywistości jest popchnięciem nas w stronę miłości własnej, przekonania że jakoś to będzie i zachętą do szukania świętego spokoju.
Widzimy jak ważne są nasze decyzje. Przede wszystkim te, w których decydujemy o kierunku naszego życia. Nie ma prawdziwego życia bez Boga. W Raju jest to ewidentne: Jak długo człowiek zachowuje przykazania i pozostaje w łączności z Bogiem, który się przechadza i mówi do ludzi, tak długo trwa stan szczęścia i harmonii. Kiedy tylko człowiek obiera kierunek przeciwny wszystko się wali.
Liczba mnoga
Kolejna rzecz, to zaproszenie Jezusa, które jest wyrażone w liczbie mnogiej: „Przyjdźcie”. Jezus nie mówi: „Przyjdź”. Droga do Boga jest drogą wspólnoty Kościoła. Nie możemy się zbawić w pojedynkę. Miłość jest tam, gdzie są co najmniej dwie osoby. Jeśli słuchamy choćby Jezusowego Kazania na Górze – Ośmiu Błogosławieństw, to na jakiej podstawie możemy stwierdzić czy jesteśmy ubodzy duchem czy nie? Czy na podstawie indywidualnej oceny nas samych w oderwaniu od naszych relacji z innymi? Gdyby tak było, byłaby to po prostu hipokryzja. Gdy słucham spowiedzi to wcale nierzadko można usłyszeć, że penitenci oskarżają się o niezrobienie czegoś, o jakieś zaniedbania z własnej strony, ale już niekoniecznie oskarżają się o grzech wynikający z jakiegoś zaniedbania czy braku miłości w relacji do drugiego człowieka. Nie zachowałem piątkowego postu, nie byłem na niedzielnej Mszy, pracowałem w niedzielę, oglądałem nieprzyzwoite treści itd. W takiej spowiedzi można nie usłyszeć żalu z powodu ran zadanych drugiemu człowiekowi, Bogu czy sobie samemu. Rzeczywistość duchowa jest rozpatrywana z punktu widzenia własnej niedoskonałości. Nie piszę tego, żeby kogokolwiek oskarżać, ale by uświadamiać, że każdemu z nas grozi… liczba pojedyncza. Widać to także w sposobie wypowiadania swoich grzechów: „Przydarzyło mi się...” tak, jakbym to nie ja uczynił, jak by mi się to samo wydarzyło. Jakbym ostatecznie nie miał z tym nic wspólnego. Dlatego warto swoje wyznanie grzechów zakończyć choćby krótkim przypomnieniem: „Żałuję, że zraniłem wspólnotę Kościoła”.
Liczba mnoga we wspomnianym fragmencie Ewangelii uświadamia nam, że miłość jest tam, gdzie są co najmniej dwie osoby. A my często żyjemy gdzieś pochowani w sobie: chcemy ukryć siebie i dziwimy się, że nikt nas nie kocha. Jak może nas ktoś pokochać, skoro nie dajemy się poznać? Skoro nie wychodzimy do drugiego człowieka? Wtedy nie ma szansy na to, byśmy doświadczyli miłości i miłością dzielili się z innymi.
Od izolacji do relacji
Mamy swoje doświadczenia relacji z ludźmi. Wiemy, że są one chyba najtrudniejszą rzeczą na świecie. Jakkolwiek byśmy nie próbowali się ustawiać do ludzi przodem, zawsze staniemy do kogoś tyłem. Nieporozumienia, konflikty są nieodłączną częścią naszego życia. Nie istnieją doskonałe relacje. Miłość przechodzi różne fazy: od bezkrytycznego zakochania, poprzez kryzysy i zwątpienia, aż po wzrost we wzajemnym wybaczaniu sobie i realnym budowaniu na tym, kim każdy z nas jest. Jeśli usuniemy relacje z innymi poza margines naszego życia doprowadzimy do degeneracji naszego człowieczeństwa. Konsekwencje takiego dramatu dotkną wszystkich obszarów relacji: zarówno tych ludzkich – gdy drugiego człowieka sprowadzimy do roli kogoś, a może już po prostu czegoś, co ma spełniać moje oczekiwania. Podobnie stanie się w wymiarze relacji z Bogiem – wystarczy spojrzeć wtedy na treść swoich modlitw (o ile jeszcze w ogóle będziemy się modlić): proszę, błagam Boga, aby dostosował się do moich próśb, nawet w tej intencji poszczę itd. Ale Bóg nie jest już dla mnie osobą, stał się kimś lub czymś, co ma działać wedle moich życzeń. No i jedna z najtrudniejszych relacji czyli relacja z samym sobą. Jaka jest, gdy odwracam się od ludzi i od Boga? Widać to szczególnie w sytuacjach kryzysowych gdy popełniamy błędy (któż ich nie popełnia!). Gdy mierzymy się z niewygodną dla nas prawdą o nas samych: o naszej grzeszności, o naszym egoizmie, narcyzmie itd. Jak wiele mamy wtedy trudności by sobie wybaczyć. Być może do tego się nie przyznajemy, ale gardzimy sobą, traktujemy siebie przedmiotowo – bo tak właśnie potraktowaliśmy bliźnich i Boga. Czy to już koniec naszego życia?
A znajdziecie ukojenie
Nie, to dobra okazja by zacząć na nowo! Jezus mówi wyraźnie: „Przyjdźcie do mnie (…) a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych”. Nie znajdę go poza Bogiem. I może właśnie po to, był mi potrzebny mój kryzys czy upadek, abym to zrozumiał. Potrzebuję Boga i Bożego Pokoju! Dobrze wyraża to Sheila Walsh w książce „5 minut z Jezusem”, gdy pisze: „Pokój nie jest nieobecnością problemów, on jest obecnością Chrystusa”. Genialne? Tak, genialne w swej prostocie. Jesteśmy powołani do relacji z Bogiem. Św. Ignacy Loyola wyraził to prosto: „Człowiek jest stworzony, aby Boga swego Pana, chwalił, czcił i Jemu służył” (ĆD 23). Jesteśmy sami z siebie pustymi glinianymi, poobijanymi, popękanymi naczyniami. Dodałbym jeszcze: i mocno zabrudzonymi. Dlatego potrzebujemy wody chrztu dla obmycia się i żaru ognia do wypalenia czyli umocnienia gliny. To oczyszczenie i wypalenie dokonuje się często poprzez sytuacje bez wyjścia, w które popadamy, a które mają nas nauczyć bezgranicznego zaufania Bogu. Polegania na Nim. Otwieramy się wtedy na to, czego sami sobie dać nie możemy. I to właśnie Jezus przynosi nam łaskę zaufania Ojcu – padnięcia w Jego ramiona. Adam i Ewa w Raju nie byli do tego zdolni, bo jeszcze nie poznali Boga jako Ojca. Tę łaskę wywalczył dla nas Jezus na krzyżu. Dlatego, gdy przychodzi wszystko się zmienia: wypełnia nas sobą, a my przestajemy patrzeć na siebie, na to jak jesteśmy beznadziejni. Porzucamy te bezsensowne myśli i zaczynamy kontemplować Jego i wierzyć, że Bóg jest Dobrym Ojcem! Zaczynamy rozumieć, że nasze wysiłki polegające na szukaniu pokoju na zasadzie braku problemów i zmartwień są bezsensowne. Nigdy takiego pokoju nie znajdziemy! Bo go nie ma! Jezus przynosi pokój, którego świat dać nie może. Mówi o tym pięknie Psalm 131:
„Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza.
Izraelu, złóż w Panu nadzieję
odtąd i aż na wieki!”
Pokój dziecka Bożego
Pokój to otwartość na Boga, na Jego obecność. Wiele osób daje świadectwo ogromnego pokoju serca w sytuacjach po ludzku beznadziejnych. Jest to możliwe dzięki postawie dziecięctwa Bożego – całkowitego zdania się na Boga uczyniwszy uprzednio wszystko co było w naszej mocy. Każdy z nas dźwiga jakiś ciężar, czasem są to ciężary, których korzenie sięgają naszych środowisk. Mówimy wtedy o sobie: jestem DDA (dorosłe dziecko z rodziny alkoholowej), albo jestem DDD (dorosłe dziecko z rodziny dysfunkcyjnej). Bóg ma na to swoją odpowiedź: jesteś DDB – jesteś Dorosłym Dzieckiem Boga! A naturą dziecka jest powierzać się bezgranicznie rodzicom. U nich szukać pomocy i ratunku. Tę samą myśl przywołuje ks. Dolindo Ruotolo w akcie zawierzenia się Jezusowi, którego najkrótsza wersja brzmi: „Jezu, Ty się tym zajmij!”.
Możesz swoje ciężary i problemy przerzucić na Jezusa. Pozwól by On zajął się Tobą. Przylgnij do Niego, powierz Mu siebie, przestań się zadręczać, a znajdziesz ukojenie dla swojej duszy. Nawet jeśli sprawy przybiorą niepomyślny obrót, to Jezus udzieli Ci łaski przejścia przez te sytuacje i obdarzy swoim pokojem.