Każdemu z nas zdarzają się trudniejsze chwile w życiu. Chwile, gdy nie jesteśmy usatysfakcjonowanii swoimi osiągnięciami, kiedy czujemy posuchę, gdy wydaje nam się, że Bóg jest odległy i o nas zapomniał, a wszyscy inni wokół nie zwracają na nas uwagi, tak jak wcześniej. W takim stanie strapienia lub nocy duchowej często zwracamy uwagę przede wszystkim na to, jak się czujemy, co przeżywamy. Sam stan posuchy, odczucia wyschnięcia wewnętrznego źródła nie jest samo w sobie ani dobre, ani złe. Zwykliśmy jednak kojarzyć ten stan z czymś przykrym. Nasze emocje nie ogrzewają nas, panuje szarzyzna, obcość, nieciekawość, nuda, zwątpienie. Nie wiadomo co robić, żeby przywrócić poprzedni stan euforii, zadowolenia, satysfakcji i podniecenia.
Warto sobie uświadomić, że takie stany strapienia dotykają nas także w czasie modlitwy. Są nam one dane nie po to, żeby nas wybić z modlitwy, ale żebyśmy uświadomili sobie, czego tak naprawdę szukamy na modlitwie. Dla czego stajemy na modlitwie? Dla przeżyć, dla przyjemnych emocji, wyobrażeń, doświadczeń i przeżyć, czy raczej dla bycia z Bogiem, dla spotkania z Nim samym? Najważniejsze jest bycie z Bogiem. Uczucia są drugorzędne. Jeśli są przyjemne to dobrze. Jeśli są nieprzyjemne, to... też dobrze. Ale nie o uczucia chodzi na modlitwie. Chodzi praktycznie tylko o jedno: o wierność, o bycie, o przyjście na modlitwę mimo niechęci i bycie na niej tyle ile zwykłem czasu jej poświęcać w czasie pocieszenia.
Powracając do czasu strapienia pośród życia możemy nagle odkryć, że wcale nie jest ono skierowane przeciwko nam. To czy jest dobre, czy też złe zależy... od nas. Tak, zależy od nas! Zależy bowiem od tego, co z tym czasem zrobimy. Mamy dwa wyjścia. Pierwsze to trwać wiernie przy dobru, które było wcześniej naszym udziałem w modlitwie, w codziennych obowiązkach, w relacjach do ludzi, nie dając bliźnim odczuć naszej złości, gniewu, zniecierpliwienia. Tak właśnie przeżywały swe życie dwie wielkie święte: św. Tereska z Lisieux i Matka Teresa z Kalkuty. Duża część ich życia była wypełniona doświadczeniem strapienia, ludzkich przeciwności, uszczypliwości, wrogości, a nawet odczucia dystansu ze strony Boga. Takie nie poddawanie się emocjom może budzić w nas sprzeciw. Wszak dzisiejsza tzw. „kultura” zachęca do nieustannego bycia na emocjonalnym haju. Teraz dopiero czuję, że żyję, gdy się bawię, gdy oglądam film, gdy podróżuję, gdy bryluję w towarzystwie, gdy doświadczam wspaniałych wizji i przeżyć pod wpływem narkotyków, gdy gnam na złamanie karku swoim samochodem. Wtedy to jest dopiero życie!
No a co z resztą życia? Z codziennością, monotonią, zwykłością i normalnością? To już nie jest życie?
Tak zwane „strapienie” czyli stan obniżonego poczucia emocjonalnego i duchowego może być przez nas przeżywane w sposób destruktywny. Dzieje się tak, gdy zarzucamy dobro, gdy oddalamy się od Boga, od ludzi i od swego serca. Przypominamy wtedy kamień, który spada w dół i rozbija się na mniejsze kamienie. Są one ostre i nieprzyjemne w dotyku. I pewnie to samo mogliby o nas powiedzieć nasi bliscy. Sami dobrze czujemy, że stajemy się ostrzy i nieprzyjemni dla innych, dla siebie samych, dla Boga. Nie można do nas podejść, nie można porozmawiać. Czasem stajemy się agresywni na zewnątrz, a czasem agresywni do wewnątrz uciekając od spotkań, od ludzi, od Boga, od siebie samych.
Stan strapienia może być jednak dla naszego dobra i dlatego właśnie Bóg dopuszcza ten czas. To czas bycia poddanym próbie. Zobaczenia jak się zachowamy, gdy coś nam się nie podoba, nie idzie po naszej myśli. Łatwo jest wybierać dobro, gdy wszystko się w życiu układa. Ale trudno zachować wierność Bogu, sobie, drugiemu człowiekowi, swojemu powołaniu, gdy sprawy nie układają się tak, jak tego chcemy. Nie trudno dochować wierności w małżeństwie, kapłaństwie czy na drodze życia samotnego w stanie pocieszenia, zakochania, fascynacji, entuzjazmu. Sztuką jest wierność, gdy znikają duchowe i emocjonalne cukierki, kiedy nagle okazuje się, że wiele z tego, co się dzieje nie pomaga mi w dążeniu do obranego celu. Trzeba wtedy stoczyć najtrudniejszą ze wszystkich walk - walkę z samym sobą. Czas duchowej nocy to czas, gdy odjęte są nam pocieszenia, wzloty, zapał, ale nie zostaje nam odebrana wolność do wybierania dobra. Ono po prostu w tym czasie kosztuje nas znacznie więcej niż za dnia, w czasie pocieszenia. W tym czasie ważne jest nie to, co odczuwamy, ale to, co możemy wybrać i co rzeczywiście decydujemy się czynić.
Podobać się tylko Bogu
Działanie złego ducha różni się zasadniczo od działania ducha dobrego w odniesieniu do intencji, motywacji. Złemu duchowi zależy na tym, abyśmy się nie rozwijali, abyśmy się cofali, abyśmy wybierali to, co niegodziwe. Działanie złego i dobrego ducha można rozróżnić po intencji. Czasem trudno jest odróżnić działanie duchów tylko na podstawie odczuć jakie w nas zostawiają. To, co przyjemne może pochodzić zarówno od ducha dobrego jak i od złego. Ten ostatni zresztą lubi podszywać się pod ducha światłości.
Dlatego trzeba nam patrzeć na intencje. Możemy je łatwo rozróżnić korzystając z wyobraźni. Trzeba nam sobie wyobrażać co się stanie, w jakiej sytuacji się znajdziemy, gdy pójdziemy za tym podszeptem, a co się stanie, gdy pójdziemy za przeciwnym mu podszeptem? Jak wtedy będzie wyglądać nasze życie? Czy przybliżymy się do obranego celu? Czy będziemy bliżej Boga, bliżej zbawienia? Jak to, na co się decydujemy ma się do zasad, do wartości, do przykazań? Działanie złego ducha będzie zmierzać do doprowadzenia nas do upadku, do wewnętrznego rozbicia, do opowiedzenia się przeciwko wyznawanym wartościom. Zły będzie nas namawiał, abyśmy kierowali się bardziej uczuciami. W takiej sytuacji należy badać czy rodzące się w nas uczucia nie stoją w sprzeczności z zasadami dobra. Nie chcę powiedzieć przez to, że uczucia są złe, że nie należy się nimi kierować. Nie. Należy je brać pod uwagę i zestawiać z własną hierarchią wartości. Przyglądać się temu, czy pokrywają się z wyznawanymi przeze mnie wartościami i czy ten system wartości odpowiada Objawieniu, przekazowi Bożemu, temu, co jest zapisane w Piśmie Świętym i wyjaśniane przez wspólnotę Kościoła. Warto pamiętać, że uczucia są zmienne. Dzisiaj czuję się tak, jutro inaczej. Wartości charakteryzują się niezmiennością, mają trwały charakter. To na nich można budować. Trudno budować na uczuciach, na czymś co dziś jest takie, a za pewien czas się zmieni. Można i należy iść za uczuciami, gdy one wskazują na wyznawane przeze mnie wartości. Ale należy także umieć wziąć swoje uczucia w nawias, gdy nas od tychże wartości odwodzą.
Warto zwrócić uwagę, że działanie ducha dobrego prowadzi do rozwoju duchowego i postępu duszy. Owocem pójścia za natchnieniami ducha dobrego jest poczucie wewnętrznej spójności, wierności wartościom, większy dystans do tego, co inni myślą o mnie w tym znaczeniu, że opinia innych nie jest dla mnie wyznacznikiem mojego działania, a staje się nim chęć podobania się jedynie Bogu (por. 2 Kor 5, 9). A taka postawa daje prawdziwe poczucie sensu życia i radości, choć wcale nie oznacza to życia łatwego. O dobro w życiu trzeba nam walczyć codziennie, codziennie je wybierając tak, jak mówi o tym św. Augustyn: „Raz wybrawszy, wciąż wybierać muszę”.