
* * *
Człowiek jest stworzony, aby Boga, swego Pana, chwalił, czcił i Jemu służył. Każdy z nas został stworzony dla Bożej chwały. A co w takim razie z naszą własną chwałą?
To dobre pytanie, które stawiam sobie ostatnio coraz częściej. Dostrzegam jak wiele wysiłku pochłonęło przez pierwsze czterdzieści lat mego życia zabieganie o swoją własną chwałę. Ale dostrzegam też subtelne poruszenia w swej duszy, które wiodą mnie na ścieżkę poszukiwania Bożej chwały i porzucenia troski o siebie.
Do tej kwestii nawiązuje też dzisiejsza Ewangelia w osobie dwóch króli – króla Heroda i Króla Jezusa. Herod jest symbolem tej cząstki w nas, która jest niezwykle zatroskana o swoją własną chwałę. To ta część, którą moglibyśmy nazwać fałszywym ja, i która sama chce się koronować, która sama chce się wywyższać. Często próbuje to robić nawet pod płaszczykiem pobożności: odmawianych modlitw, chodzenia do kościoła, poprawnego zachowania. Wystarczy przeprowadzić mały eksperyment. Gdy tylko rozpoczyna się Msza św. myśli same zaczynają krążyć wokół niezałatwionych spraw, relacji, tego, co przed nami, przyjemności, które możemy sobie zafundować lub rzeczy, które wywołują w nas lęk. Jednym słowem nieustanna gonitwa myśli, której celem jest... nasza własna osoba, nasze osobiste dobro. Której celem jest nasza własna chwała – to czy udaje nam się ją wyeksponować, to czy jej coś przypadkiem nie zagraża, to jak możemy ją bardziej zaznaczyć w relacjach z innymi. Zupełnie jak król Herod – który był zainteresowany wyłącznie sobą, a Jezusem interesował się o tyle, o ile Ten stanowił zagrożenie dla jego własnej chwały. Zagrażał mu odebraniem władzy, znaczenia... Czyż nie tak jest właśnie z nami? Herod spotykając Mędrców nie mówi im: „Oddajcie chwałę Dziecięciu także ode mnie". Nie! Chce zapewnić sobie informacje potrzebne do pokierowania rzeczywistością tak, aby Jego chwała pozostała niezagrożona. A jak jest z nami? Jak się odnosimy do Jezusa?
Na szczęście jest w nas także ta wspaniała, dobra cząstka, którą Bóg od początku złożył w naszych sercach. Jest nią powołanie do oddawania chwały Bogu. To, co św. Ignacy Loyola założyciel Jezuitów ujął w tak prostym i trafnym zdaniu: „Człowiek jest stworzony, aby Boga swego Pana chwalił!". Ta cząstka to nasze prawdziwe ja. Nasza prawdziwa tożsamość. Stajemy się na obraz i podobieństwo Boże, stajemy się sobą, kiedy całe nasze serce, siła, wola i rozum są w służbie
Bożej chwały. Bo to właśnie jest naszym powołaniem. To wtedy pojawia się doświadczenie radości – tak, jak w dzisiejszej Ewangelii pojawia się ono w Mędrcach, którzy podążają za gwiazdą. Podążają za światłem, które ich prowadzi.
Tak samo jest z nami. Ty i ja, każdy z nas ma swoje światło. Nieważne jak wielkie są ciemności, jak wielkie jest zniszczenie, którego dokonał w ludzkim sercu grzech. Nieważne! Bo światłość jest silniejsza od największych ciemności. Bo Bóg jest mocen przebudzić serce każdego człowieka do największej radości – radości chwalenia Go, chociażby życie przypominało bardziej ruinę niż solidną budowlę. Mówi o tym czytanie z dzisiejszej jutrzni: „Zabrzmijcie radosnym śpiewem, wszystkie ruiny Jeruzalem! Bo Pan pocieszył swój lud, odkupił Jeruzalem. Pan obnażył już swe ramię święte na oczach wszystkich narodów; i wszystkie krańce ziemi zobaczą zbawienie naszego Boga" (Iz 52, 9-10).
„Chwałą Boga żyjący człowiek" powie św. Ireneusz. A dziś w sposób szczególny, za natchnieniem Bożym, tym samym, które przywiodło Mędrców do Jezusa w żłobie, możemy powiedzieć: „Chwałą Boga każdy człowiek, który Go chwali".
Tą chwałą nie muszą być żadne wielkie sprawy czy zajęcia. Jest nią każda rzecz spełniana z miłością, z uważnością i wdzięcznością. To chwila rozmowy z bliskimi. To telefon do kogoś z kim już dawno nie rozmawialiśmy. To chwila zadziwienia w spojrzeniu na przyrodę posłuszną prawom Boga. Trzeba nam tylko jednego. Trzeba nam troski o chwałę Bożą w tym, co robimy, a o całą resztę zatroszczy się On, nasz Bóg i Pan.