Jezus powiedział do swoich uczniów: "Słyszeliście, że powiedziano: „Oko za oko i ząb za ząb!” A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie" (Mt 5, 38-42).
* * *
Wydaje się, że czasem spotykamy się z tak wielką zaciętością zła w innych, że jakiekolwiek próby zwrócenia uwagi, nawrócenia ich nie odnoszą skutku. Wskazuje na to historia z dzisiejszego pierwszego czytania. To historia niegodziwości Achaba i jego małżonki Izebel. Achab próbuje przejąć winnicę, która należy prawnie do Nabota. Gdy ten się na to nie zgadza, bo jest to dziedzictwo jego przodków Achab skarży się swej małżonce, a ta doprowadza do oczernienia Nabota i ostatecznie ukamienowania go. Zło potrafi zaślepić całego człowieka i wyzuć go z najmniejszej cząstki człowieczeństwa. Pozostaje nam wtedy jedynie stawać wytrwale po stronie dobra.
Podobne doświadczenie miał św. Andrzej Bobola. W tych dniach (13-17 czerwca) wspominamy pobyt jego umęczona ciała w naszym kościele w Poznaniu w 1938 roku. Św. Andrzej Bobola wytrwał do końca po stronie wierności Bogu wielokrotnie namawiany przez swych oprawców do pozostawienia dziedzictwa swoich przodków - wiary katolickiej. Przyjął tę samą postawę, co Jezus na krzyżu: "Ojcze nie poczytuj im tego, bo nie wiedzą, co czynią". Wierność dobru do końca sprawiła, że mogła w nim zabłysnąć świętość, która stała się jeszcze bardziej wyraźna po jego śmierci. Świadczą o tym liczne cuda. Jednym z nich jest historia Pana Henryka:
Tak się złożyło w moim życiu, że naśladując mojego ojca, przejąłem postawę niezawracania głowy Panu Bogu moimi sprawami, wychodząc z założenia, że trzeba samemu załatwiać własne sprawy, a wtedy i Bóg, kiedy uzna to za konieczne, spojrzy łaskawym wzrokiem na będącego w potrzebie.
(...) I tak upływało moje życie. Doszedłem do 75. Roku życia. Zlekceważyłem sobie nikłą rankę na podeszwie lewej stopy. Funkcjonowałem normalnie, utykając stopniowo coraz bardziej.
Potem był lekarz ortopeda, leczenie farmakologiczne, przedłużanie przez niego spraw i „klops”. Infekcja, szpital i tak straciłem stopę powyżej kostki u lewej nogi. Mordęga szpitalna przez wiele miesięcy i powrót do domu z protezą. ta tortura XXI wieku – toporna, nienadająca się właściwie do użytku, kaleczyła wielokrotnie nogę, odparzała i urągała wszelkim cywilizacyjnym wymogom użytkowania. Można było nie chodzić, ale ja chciałem, bardzo chciałem. W rezultacie doznałem odparzenia na nodze w postaci guza wielkości dużego kasztana. Noga musiała być bandażowana w dzień i w nocy, kiedy się na niej nie chodziło. Smarowałem więc ten nieszczęsny bąbel przez wiele dni, ale bez skutku. Po nocy, codziennie po przebudzeniu, odwijałem bandaż. Bąbel nie zmieniał postaci. Zawód i smutek, a potem siedzenie na tapczanie lub skakanie na jednej nodze za byle potrzebą.
Minęło wiele czasu. W końcu postanowiłem zadzwonić do „mego” doktora. Był to młody człowiek przez duże „C” – serdeczny, ostrożny w diagnozowaniu i tak dalej. Polubiliśmy się wzajemnie. On też właśnie operował mi nogę. Mógł mnie odwiedzać w godzinach wieczornych. Zadzwoniłem więc do niego w czwartek i prosiłem o wizytę w dniu następnym. Powiedziałem o guzie. Nastąpiło dłuższe milczenie, a potem zgoda na spotkanie.
Potem słuchałem audycji radiowej, chyba w Radiu Maryja, a może w innej rozgłośni katolickiej. Była tam zapowiedź tematu o św. Andrzeju Boboli i krótka wzmianka o jego biografii. Siedziałem na tapczanie z moim uszczuplonym stanem nóg nad podłogą i dumałem smętnie. Raptem w moim umyśle zapaliła się lampka. Światełko zielone. Szybko wyrzuciłem z siebie formułkę znaną mi z życia: „Święty Andrzeju, jesteś bliżej Pana Boga, westchnij łaskawie do Niego i pociesz mnie grzesznego”.
Nasmarowałem guz i położyłem się spać. Rano, jak zwykle, sięgnąłem do bandaża, żeby go odwinąć. Pod palcami poczułem wilgoć. Odwinąłem błyskawicznie płótno. Guza nie było. Spociłem się z wrażenia i wykrzyknąłem: „Święty Andrzeju i Panie Boże, dziękuję!”.
Wieczorem przyszedł zmartwiony lekarz. „I co, panie Henryku, poczyniłem już starania o łóżko w szpitalu dla pana” – zagadnął. „Łóżko nie będzie potrzebne, panie doktorze, po guzie został tylko ślad” – odparłem i opowiedziałem mu historię zdarzenia. Lekarz obejrzał nogę, zamyślił się głęboko i powiedział: „Panie Henryku, ja też jestem wierzący i praktykujący”. Rzecz działa się w nocy z 26 na 27 kwietnia 2001 roku (Świadectwo złożone w Sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie).
Św. Andrzej Bobola był człowiekiem, który wypełnił swoim życiem przesłanie dzisiejszej Ewangelii: "Nie stawiajcie oporu złemu: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie". A zbawienne skutki takiej postawy dotknęły nie tylko jego własnej duszy, ale rozlewają się po tych, którzy szukają jego wstawiennictwa po dziś dzień. Świadczą o prawdziwości słów Jezusa i ich zbawiennym skutku dla wszystkich, którzy chcą naśladować Jezusa i świętych.