W owym czasie, gdy znowu wielki tłum był z Jezusem i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: "Żal Mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. I jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze, bo niektórzy z nich przyszli z daleka".Odpowiedzieli uczniowie: "Jakże tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem?" Zapytał ich: "Ile macie chlebów?" Odpowiedzieli: "Siedem". I polecił tłumowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je podawali. I podali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo, i polecił je rozdać. Jedli do syta, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty (Mk 8, 1-10).
* * *
„Ile macie chlebów?”. To pytanie postawione uczniom przez Jezusa kojarzy mi się z pytaniem Maryi skierowanym do Anioła Gabriela w czasie zwiastowania: „Jakże mi się to stanie?”. Jest to dokładnie ta sama logika. Tak, jak Maryja nie pyta: „Czy mi się to stanie?” tak samo Jezus nie pyta: „Czy macie chleby?”. Jego pytanie o ilość posiadanych chlebów jest wyrazem wiary i przekonania, że coś mają. Jest to symboliczna podpowiedź dla nas jak mamy podchodzić do siebie i drugiego człowieka. Bóg stwarzając nas nie szczędził swych darów. Każdego z nas obdarzył hojnie różnymi darami i łaskami. Inaczej nie bylibyśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, na obraz Boga, w którym są wszystkie bogactwa. To my wyrabiamy w sobie z czasem przekonanie, że nic nie umiemy, na niczym się nie znamy. Czynimy tak, bo albo nie spotkaliśmy ludzi, którzy by nas tego nauczyli, albo sami wybraliśmy drogę rezygnacji z jakiegoś powodu. Czasem z powodu jakiegoś zranienia, dramatu. Potrafimy wtedy wycofać się z życia. Żyjemy, ale tak jak byśmy jechali samochodem z zaciągniętym hamulcem ręcznym.
W tekście paralelnym w Ewangelii Jana słyszymy reakcję uczniów na chęć podjęcia działania przez Jezusa: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (zob. J 6, 9). Często zniechęcamy się i rezygnujemy całkowicie z działania, gdyż z naszych ludzkich obliczeń wynika… że to nie ma sensu. Jezus przypomina nam obowiązującą zasadę swojej duchowości: lepiej zrobić coś niż nie robić nic.
Możemy odwołać się do wspólnoty Kościoła, która dziś liczy grubo ponad miliard wyznawców. Jezus zaczynał od zera. Przypomina o tym historyjka o dwóch Żydach, którzy zwiedzają Watykan. Podziwiają przepych i bogactwo budowli watykańskich. Jeden z nich mówi: „Zobacz, a zaczynali od stajenki”. Każdy z nas zaczynał od zera. Oczywiście nie chodzi o kwestie materialne, ale o duchowe. Popatrz na swoją rodzinę, wspólnotę parafialną – też kiedyś jej nie było, na wspólnotę zakonną, w której jesteś itd. Gdyby ci, którzy rozpoczynali to dzieło powiedzieli sobie: ale moje siły są zbyt małe, to nic by z tego nie wyszło. Wystarczy popatrzeć na założycieli naszych zakonów. Św. Ignacy Loyola staje się żebrakiem. Chce się wyzbyć wszystkiego. Matka Teresa z Kalkuty nie przyjmuje żadnych pieniędzy… a dzieła rozwijają się.
Porzućmy zbędne troski. Zaufajmy Bogu w Jego prowadzenie, Jego Opatrzność. Pozwólmy Mu działać w naszym życiu ofiarując Mu to co mamy i wierząc, że nawet gdy jest to za mało, to w Jego logice wystarczy, bo Jego miłość pomnoży i rozwinie to, co przed Nim złożymy.