Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: "Pójdź za Mną!" Ten wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Wielu bowiem było tych, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie, spośród faryzeuszów, widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: "Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami?" Jezus, usłyszawszy to, rzekł do nich: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników" (Mk 2, 13-17).
Pewna kobieta podzieliła się ze mną swoim doświadczeniem. Opowiedziała o próbie modlenia się za uchodczynie, które muszą w drodze do Europy rodzić na prowizorycznych barkach czy pontonach. Kiedy zaczęła się za nie modlić otwarcie, spotkała się z prośbą, żeby może modlić się bardziej ogólnie, a nie tak szczegółowo. Gdy to usłyszała poczuła się zgorszona próbą unikania trudnych tematów.
Czasem gorszą nas zachowania innych. Mnie też. Jednak myślę sobie, że dopóki czujemy święte oburzenie wobec innych, dopóty jesteśmy "sprawiedliwymi" z dzisiejszej Ewangelii. No bo jak to jest? Jeśli czuję się bardziej zgorszony czyimś zachowaniem, słowem bardziej niż swoim własnym? A przecież tak właśnie często jest! A może zawsze tak jest?
Matka Teresa z Kalkuty została zapytana w czasie jednego z wywiadów: "Jaki jest największy grzech w Kościele?". Odpowiedziała zaskakująco: "Mój własny!".
To teraz pozwól, że zapytam i Ciebie i siebie: "Jaki jest według Ciebie największy grzech w Kościele?".