Gdy dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to uczniowie Jakub i Jan rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?” Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka (Łk 9, 51-56).
* * *
Jezus pokazuje dziś wyraźnie swoim uczniom, że nie zgadza się z zasadą: cel uświęca środki. Dążenie do konkretnego dobra nigdy nie może oznaczać korzystania z niewłaściwych czy wręcz złych środków. Tak, jak w dzisiejszej Ewangelii: chęć skorygowania braku gościnności, chęć wychowania innych ludzi, pouczenia ich nie może dokonywać się za pomocą przemocy, czy siły na którą nie ma zgody. W procesie wychowania drugiego człowieka trzeba nam zgodzić się na jego osobistą wolność i umieć ją uszanować. Dlatego relacje z drugim człowiekiem kosztują nas tak wiele i wymagają tak wiele czasu.
Nie możemy żyć wedle zasady: ząb za ząb, oko za oko. Nie wolno nam odpłacać złem za zło. To jest czysto ludzka, naturalna postawa, która do tej pory przyniosła ogromne straty między ludźmi. Jezus zaprasza nas do bezwarunkowego przebaczenia. "Jeśli chcemy być wolni i szczęśliwi, musimy się odważyć i powiedzieć sobie: 'Nikt nie jest mi nic dłużny'. Ani ci, którzy mnie skrzywdzili - bo już im przebaczyłem. Ani ci, którym wyświadczyłem dobro - bo pragnę ich kochać bezinteresownie" (J. Philippe, Osiem sposobów na znalezienie szczęścia). Chowanie urazy w sercu z powodu doznanych krzywd czy oczekiwanie, że ktoś odpłaci mi dobrem, bo sam mu je okazałem są dwiema stronami tego samego medalu: chęci wywarcia wpływu na drugiego człowieka. Tylko przez miłość tę przebaczającą i tę bezinteresowną możemy stawać się naprawdę sobą i możemy innych pociągać do stawania się sobą.