Jezus opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: "Effatha", to znaczy: Otwórz się. Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. Jezus przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I przepełnieni zdumieniem mówili: "Dobrze wszystko uczynił. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę" (Mk 7, 31-37).
* * *
Bernardetta w wieku czternastu lat nie umiała czytać ani pisać. Nie umiała mówić po francusku, nie znała katechizmu. W języku francuskim potrafiła jedynie mówić różaniec, chociaż nie rozumiała go. Brakowało jej pożywienia i nie cieszyła się dobrym zdrowiem. Nękały ją częste ataki astmatyczne. Tak więc w ludzkich oczach nie była warta nic. Jej proboszcz stwierdził: Nie wie nawet, że istnieje tajemnica Trójcy Świętej!
Był poranek 11 lutego, mżyło. A mimo tego, rozumiejąc, że też powinna iść, poprosiła o pozwolenie na towarzyszenie siostrze i pewnej przyjaciółce, które to szły w kierunku skalnego zagłębienia Massabielle, aby nazbierać trochę drzewa na opał oraz kości na sprzedaż dla szmaciarza.
Doszły tam, gdzie kanał z młyna łączy się z potokiem Gave. Trzeba było go przekroczyć, stąd Bernadetta, zaniepokojona tym, że woda była lodowata, opóźniała się. W czasie, gdy usiłowała zdjąć buty, aby ich nie zamoczyć, usłyszała jakiś szum, jakby uderzenie wiatru. Obróciła się w kierunku drzew na łące, lecz wszystkie były nieruchome, następnie w kierunku groty, gdzie rosła dzika róża. Zdawało się, że jest ona poruszana podmuchem wiatru.
Zagłębienie rozświetliło się jakimś światłem „słodkim i ożywczym” – powie później, kiedy zobowiązano ją do dokładnego wytłumaczenia – pośród którego coś przeświecało, jakby ubrana na biało dziewczyna.
Bernadetta przerażona i jednocześnie zaciekawiona, wykonuje jedyny gest, jaki podpowiada jej wiara, wyjmuje z kieszeni swój ubogi różaniec i usiłuje go odmawiać. Nie jest jednak w stanie uczynić nawet znaku krzyża do czasu, aż nie uczyniła go owa „pani”, przed którą stała, a był to znak szeroki, uroczysty i bardzo piękny.
Dziewczynka odmawia różaniec, pani z wizji przesuwa paciorki swojego, lecz w ciszy.
Gdy różaniec skończył się, Bernadetta została zaproszona, aby podejść bliżej, lecz nie miała odwagi. Wizja znikła.
Pomiędzy 11 lutym a 16 lipcem 1858 roku miało miejsce osiemnaście objawień Świętej Dziewicy, podczas których Bernadetta wpadała w ekstazę i nie reagowała na to, co działo się wokoło, nawet wtedy, gdy płomień jednej ze świec palił jej ręce. Wszyscy zorientowali się, że dziewczynka rozmawia ze swoją wizją. Na jej obliczu malowała się radość ze słodkim uśmiechem oraz stan ogromnego smutku, prawie do płaczu, z powodu tego, co słyszała.
Posłannictwo będące wynikiem tego nadzwyczajnego dialogu było proste i poruszające. Na osiemnaście objawień, jedenaście razy Święta Dziewica nie mówiła nic. Ograniczała się do uśmiechu, przede wszystkim, kiedy Bernadetta czyniła to, co dorośli radzili jej zrobić albo mówiła to, o co kazali się zapytać.
Pewnego dnia jeden z posłów z Niziny Pirenejskiej zapytał wyniośle, czy Dziewica mówiła po francusku, czy po łacinie. Mówi w dialekcie – odpowiedziała Bernadetta. – W Niebie nie mówią dialektem – podsumował z niewiarygodną pewnością pan Rességnier.
Lecz Bernadetta odpowiedziała: Jeśli Bóg nie zna naszego dialektu, jak my możemy go zrozumieć?
Poseł ze zdziwienia zaniemówił.
Jednak najpiękniejszymi były dialogi, które miały miejsce w grocie. W ciągu piętnastu objawień, Dziewica przekazała Bernadecie trzy tajemnice, które dotyczyły jedynie jej, a których nie ujawniła, mimo usilnych pytań, nawet osób duchownych takich jak biskupi i spowiednicy.
W pierwszym przesłaniu powiedziała: „Pokuta, pokuta, pokuta. Módlcie się do Boga za grzeszników” i dziewczynka wykonuje nakazane w objawieniu gesty, które niepokoją obecnych. Wszyscy widzieli ją jak przemierzała na klęczkach kamienistą drogę prowadzącą do groty, całując na całej długości ziemię.
Znajdowało się tam niewielkie zagłębienie, w którym było trochę błota. Widziano ją jak rękoma kopała w tym miejscu, aż pojawiło się trochę zamulonej wody, którą wzięła do ust. Tymczasem źródło, tak niespodziewanie wytryskające, powiększyło się, woda przejaśniła i popłynęła obficie. Rozpoczęły się zjawiska uzdrowień, które uczyniły Lourdes sławnym na cały świat.
Innego dnia Dziewica każe jej jeść gorzkie zioła. Bernadetta nawet nie rozumie, dlaczego o to wszystko prosi! Powtarza jedynie to, co Ona powiedziała: są to gesty pokutne i pełne pokory, ofiarowywane „za nawrócenie grzeszników”.
Na początku marca Bernadetta otrzymała najtrudniejsze posłannictwo: Idź powiedzieć kapłanom, żeby przyszli tutaj w procesji i zbudowali kaplicę.
Chodzi tu o spotkanie z gderliwym księdzem Peyramale. Był tym bardziej wściekły i nieustępliwy im bardziej w sercu czuł się zmuszony do uległości, tym bardziej, że jako proboszcz, weryfikował w konfesjonale nawrócenia, jakie zdarzały się w grocie.
Bernadetta poszła na spotkanie z nim mała i drżąca. Pozwoliła się wypytywać, lecz miała tak mało do powiedzenia!
— Powiadasz, że widzisz Dziewicę?
— Ja nie mówię, że to jest Dziewica.
Bernadetta ucieka się do swojego określenia: Widziałam coś, co wydaje się być panią!
— Coś! — Proboszcz usiłuje być zły.
— Nieszczęściem jest mieć takich ludzi jak wy, którzy wprowadzają nieporządek w parafii.
Bernadetta stała się „mała jak ziarno prosa”, jednak trwała w wypełnianiu swojego posłannictwa, prosząc w imieniu Pani o zorganizowanie procesji.
Następnie ucieka. Jednak zaledwie złapała oddech, zorientowała się, że zapomniała przekazać drugą część posłannictwa – sprawę zbudowania kaplicy.
Powróciła wieczorem i znalazła wszystkich księży na zebraniu. Z pokorą powiedziała, że Pani chce kaplicy i dodała pierwszy raz coś od siebie: kaplicy… nawet bardzo małej!
Peyramale postawił swoje warunki: Pani powinna dać jakiś znak, powinien w grocie zakwitnąć znajdujący się tam krzak róż oraz powinna wyjawić swoje imię.
Powróciła, aby przekazać wszystko proboszczowi.
— Poprosiłam o wyjawienie swojego imienia a ona uśmiechała się. Poprosiłam, aby spowodowała zakwitnięcie róż, a ona znowu się uśmiechała. Jednak ciągle chce kaplicy.
Na to Peyramale:
— Masz pieniądze?
— Nie.
— Ani ja ich nie mam. Powiedz Pani, aby dała ich trochę.
Nadszedł dzień 25 marca. Jest to dzień Zwiastowania. Jeszcze nie nastał świt, kiedy Bernadetta wstała z łóżka, czując w sobie nieodparty impuls, aby pójść do groty.
Objawienie już ją „oczekiwało” i Bernadetta grzecznie poprosiła: Pani, czy zechcesz mi okazać swoją łaskę i powiedzieć mi swoje imię, bardzo o to proszę…
„To coś” uśmiechnęło się. Bernadetta nalega czterokrotnie.
Za czwartym razem „zjawa” już się nie uśmiechała. Rozłożyła złożone ręce, kierując je ku ziemi, oczy zwróciła do nieba i powiedziała w dialekcie: Jestem Niepokalanym Poczęciem.
Bernadetta szybko wstała, pobiegła w kierunku plebani i zaledwie zobaczyła proboszcza powtórzyła gesty i słowa Pani.
Zupełnie zakłopotany proboszcz odpowiedział:
— Pani nie może mieć takiego imienia. Wiesz co ono oznacza?
— Nie — odpowiedziała Bernadetta.
— A więc jak możesz to mówić, skoro nie rozumiesz.
— Powtarzałam to sobie przez całą drogę: Ja jestem Niepokalanym Poczęciem!
Już od pierwszego przesłania, Dziewica powiedziała Bernardecie coś, co dotyczyło jej osobiście: Nie przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwa na tym świecie, lecz na tamtym.
* * *
Tak oto, w wieku 22 lat, wstąpiła do nowicjatu sióstr z Nevers (były to siostry z tego samego zgromadzenia, które pracowały w jej małej parafii). W końcu łatwiej będzie ukryć się pomiędzy 44 nowicjuszkami, jak to jej obiecano. Dzwonek wielkiego zakonu dzwonił jednak ustawicznie. Często chodziło o osoby, którym nie można było odmówić. Często byli to oficjalni historycy, którzy przychodzili wypytywać ją i kazali w kółko wiele razy wszystko powtarzać.
W roku 1867 Bernadetta złożyła swoje pierwsze śluby zakonne, na zakończenie, których wydarza się epizod, który jest jednocześnie bolesny z powodu motywów, które do niego doprowadziły jak i dramatyczny z powodu pewnego rodzaju nieświadomego proroctwa i osądu Bożego jaki kładzie się na małych ludzkich sprawach.
Chodziło o rzecz następującą: po ślubach młode siostry „muszą być posłuszne” i zostaje im wskazany klasztor oraz obowiązek, do którego są przypisane. Żadna nie pozostaje w domu macierzystym (gdzie znajduje się także nowicjat), który jest klasztorem o największym prestiżu, a gdzie przychodzi się po latach „zasług”.
Bernadetta musiała zostać, gdyż w przeciwnym wypadku w małych wspólnotach nie można by było skutecznie jej ochraniać. Powinna pozostać, lecz ani ona ani inne siostry nie powinny pomyśleć, że dla niej zarezerwowano jakieś przywileje.
— Co uczynimy z siostrą Marią Bernadettą?
— Monsignore, nie jest w niczym dobra. Możemy jednak litościwie zatrzymać ją w domu generalnym i wykorzystać do drobnych prac w izbie chorych. Jest prawie zawsze chora. Będzie to jej obowiązek.
Od tego miejsca dialog popłynął sam, jakby Duch Święty wziął w swoje ręce reżyserię tej sceny. Biskup spojrzał na Bernadettę z łagodnością.
– Czy prawdą jest, że siostra nie umie nic robić? – powiedział.
– Jest to prawda, jak to już wcześniej mówiłam, lecz ksiądz biskup upewnił mnie, że nie jest to ważne
– Wtedy biskup rzekł uroczyście: Przydzielam siostrze obowiązek modlitwy.
Trafia do izby chorych, najpierw dla leczenia innych, z niewiarogodną łagodnością okazując dokładność, zdolność i w końcu „kulturę” pielęgniarską tym dziwniejszą, że nie miała nigdy możności niczego się nauczyć.
Matka Vauzou – kobieta surowa, pochodząca ze szlacheckiej rodziny, zakonnica bardzo skrupulatna – nie była w stanie nie zrobić przytyku, jak tak szczególna łaska widzenia Dziewicy mogła dosięgnąć swym przeznaczeniem jakąś biedną i nic nie znaczącą kreaturę jaką jest Bernadetta.
Była mizerną chłopką – powie pewnego dnia. Jeśli Święta Dziewica chciała objawić się w jakimś miejscu na ziemi, nie powinna wybrać prostej i niepiśmiennej dziewczyny zamiast cnotliwej i wykształconej zakonnicy!
Nie trzeba mówić, że prześladowała Bernadettę i jedynie względem niej stosowała Regułę aż do głębi, nie darując jej niczego.
Kiedy złożono jej biedne ciało na łożu śmierci, była tak wyniszczona chorobą. Stała się jedną raną i wydawało się, iż szybko ulegnie rozkładowi. Ona natomiast wydawała się odmłodnieć. Ciało nie uległo zepsuciu. Jej doczesne szczątki były trzy razy w obecnym stuleciu ekshumowane i za każdym razem znajdowano je nietknięte.
Cały tekst: http://mateusz.pl/ludzie/nps-bernadetta.htm