(...) przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił (...) Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił – Mk 1, 32‑34,35
* * *
Zastanawiam się skąd Jezus czerpał siłę, by uzdrawiać chorych i wyrzucać złe duchy z opętanych? Powyższy fragment Ewangelii pojawia się w czytaniach w tygodniu po Święcie Chrztu Pańskiego. Widzimy Jezusa, który dotknięty łaską Chrztu rozpoczyna swoją działalność i czyni wielkie znaki. Jednocześnie widzimy Jezusa, który się modli. Ale czy modli się po to, by działać znaki? By móc robić wrażenie na innych swymi uzdrowieniami? Nie. Modli się, bo dla Niego najważniejsza jest miłość do Ojca. Bo chce być z Ojcem. Dla Niego najważniejsza jest relacja z Ojcem. Jest nią z jednej strony bycie umiłowanym Synem. Z drugiej strony pełnienie woli Ojca. Ale to właśnie jest miłość. I to z niej wypływa moc uzdrawiania i moc wypędzania złych duchów. Bo miłość jest potężniejsza od choroby ciała lub ducha.
Jezus nie jest żadnym magikiem. Nie ma tu nic magicznego. Pokazuje nam „tylko" do czego jest zdolna ludzka natura poddana miłości Ojca.
To samo może się dokonać w Twoim życiu. To samo może dokonać się z Twoim człowieczeństwem. Zobacz, że dziś Bóg nie poskąpił ci żadnej łaski potrzebnej do tego, by być jak Jezus. Nie chodzi mi o wielkie i spektakularne uzdrowienia czy inne znaki. Chodzi mi o poddanie się Ojcu, tak jak Jezus poddał się Ojcu w miłości. Chodzi mi o to, co jest konsekwencją tego poddania się umiłowany syn lub córka, którą jesteś. Dziś otrzymujesz od Ojca przez Jezusa pełnię łaski bycia Jego dzieckiem. Jeśli na nią się otwierasz, to jesteś zdolny czynić znaki: nie poddać się pokusie, przezwyciężyć zniechęcenie, złość, złe myślenie o sobie czy bliźnich, wytrwać w swoim powołaniu małżeńskim, kapłańskim lub w powołaniu do samotności w świecie.