Jezus powiedział do tłumów: Podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli Mu: Tak jest. A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare. Gdy Jezus dokończył tych przypowieści, oddalił się stamtąd (Mt 13,47-53).
* * *
Czy kiedykolwiek w jakimkolwiek środowisku zdarzyło Ci się na pytanie: "Kim jesteś?" udzielić odpowiedzi: "Jestem uczniem królestwa niebieskiego". Pewnie nie. Mnie też nie. Ale dziś te słowa bardzo mnie poruszyły. Tak, jakbym usłyszał je po raz pierwszy. No dobrze, skoro nigdy nikomu w ten sposób się nie przedstawiłeś, to może zapytam inaczej... a czy kiedykolwiek w ten sposób pomyślałeś o sobie? Niech każdy z nas odpowie sobie sam na to pytanie.
Okazuje się, że możemy myśleć o sobie, a nawet deklarować się jako uczeń Jezusa. Ale, gdzieś w głębi siebie, nawet po wielu latach życia we wspólnocie Kościoła, nie umiemy uznać za swoje to, co tak jasno nazywa Jezus: uczeń królestwa niebieskiego.
Być może zdradza to prawdę, że wcale nie chcemy być uczniami, bo przecież sami mamy dość wiedzy aby rozpoznawać co jest dobre a co złe. Bo przecież tyle lat byłem przewodnikiem dla samego siebie. A może nawet normą i centrum, kierując się swoją własną chwałą i upodobaniem. I... jakoś się żyło. No właśnie: jakoś. Nie można pójść za Jezusem idąc jednocześnie za sobą. Nie można Go uznać za Nauczyciela i Pana jednocześnie wybierając w życiu swoje własne mądrości. Nie można.