W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa rzekła do Niego: "Nie mają wina". Jezus Jej odpowiedział: "Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czy jeszcze nie nadeszła godzina moja?" Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: "Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie". Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Jezus rzekł do sług: "Napełnijcie stągwie wodą". I napełnili je aż po brzegi. Potem powiedział do nich: "Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu". Ci więc zanieśli. Gdy zaś starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – a nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: "Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory". Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2, 1-11).
Nie raz zastanawiałem się ile wody Jezus przemienił w wino. Albo jeszcze inaczej: ile wody musieli najpierw wlać do stągwi słudzy? Z pomocą przyszło wytłumaczenie, które znalazłem na stronie odkop.com: "W grece mamy tu słowo „μετρητὰς” (metras). Jest to grecka jednostka miary objętości płynów. W czasach Jezusa była powszechnie stosowana na terenie Imperium Rzymskiego i była równa 39,39 litrom płynu. Jedno naczynie do obmywań pomieściło więc 78,78 litra (2 miary) lub ponad 118 litrów (3 miary). Mnożąc to przez ilość stągwi mamy w wersji minimum 472,68 litrów wina, a wersji maksimum 709 litrów wina!". Tak czy inaczej jest tego naprawdę sporo. I ciekawe jak długo zajęło sługom napełnianie stągwi?
Zmierzam do tego, że podobnie jest w naszym życiu. Czasem mierzymy się z czymś wielkim, co nas przerasta i czego... nie rozumiemy. Czymś, co mamy wykonać, czemu mamy być wierni jak choćby powołanie do małżeństwa wraz z wyrażonymi przerzeczeniami: miłości, wierności i dozgonności. Łatwo wypowiada się te słowa, gdy jest się młodym i gdy wydaje się, że dla człowieka nie ma nic nie możliwego. A potem wcześniej czy później przychodzi kryzys, zwątpienie, czasem choroba... Albo powołanie do życia zakonnego z jego ślubami: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. I tu podobnie, gdy jest się młodym jest się gotowym zrobić wszystko dla Jezusa. Ale i tu bywa różnie. Z czasem zaczynają się pojawiać wątpliwości: "Nie ma co przesadzać, nie trzeba być takim świętoszkiem" itd.
Dzisiejszy obraz to obraz ludzi, którzy idą za wskazaniem Maryi: "Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie". Bez postawy zaufania, zawierzenia czyli czynienia czegoś, co po prostu rozmija się ze zdrowym rozsądkiem czy życiową mądrością, ale prowadzi do wierności usłyszanemu Słowu Boga, nie ma mowy o wierze, o duchowości, po prostu o pełni człowieczeństwa. Wszyscy jesteśmy powołani do nadprzyrodzoności. A znaki zarówno te wielkie, jak i te małe, są zapowiedzią przyszłej nadprzyrodzonej rzeczywistości, w której będziemy przebywać z Bogiem i ze sobą bez żadnej przeszkody czy oddzielenia. Wcześniej potrzeba jednak wierności, często codziennego wiernego powtarzania tych samych gestów i czynności, choć po prostu nie widać ich sensu. Choć wydaje się, że do niczego nie prowadzą.
Maryjo ucz nas zawierzenia Twojemu Synowi wbrew wszelkim naszym naturalnym oporom i wątpliwościom.