b16Jezus powiedział do faruzeuszów: Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham odrzekł: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Tamten rzekł: Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Nie, ojcze Abrahamie - odrzekł tamten - lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą. Odpowiedział mu: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą (Łk 16,19-31).

* * *

Dzisiejsza Ewangelia ukazuje dwóch ludzi, którzy fizycznie są bardzo blisko siebie. A jednak dzieli ich brama i wysoki mur. Tym, co sprawia, że bogacz nie dostrzega biedaka leżącego u bram jego pałacu nie jest fizyczny mur, a mur obojętności. To, co zwraca uwagę w opisie tej sceny to fakt, że biedak nie jest człowiekiem anonimowym. Ma swoje imię: Łazarz, co znaczy: „Ten, któremu Bóg pomaga”. Natomiast imię bogacza jest nieznane. Biblia ukazuje nam wiele postaci, których imion nie wymienia. Czyni tak czasem w tym celu, aby pokazać nam ich pogubienie się. Bo imię to tożsamość, to misja, to sens życia. Bogacz, którego imienia nie znamy to ktoś, kto zagubił swoją tożsamość skupiając się na materialnej stronie swojego życia. I to jest właśnie prawdziwy mur, który oddziela go od innych. To mur egoizmu i  obojętności.

Wznosi się on z zamknięcia ludzkiego serca na potrzeby innych ludzi. A przecież wszyscy mamy te same potrzeby, choć różnimy się w sposobie ich zaspokajania. Wszyscy mamy tzw. potrzeby podstawowe jak potrzeba snu, jedzenia czy picia. Mamy także potrzeby wyższe, duchowe: potrzebę bycia kochanymi i kochania, bycia zauważanymi, docenianymi, szanowanymi, potrzebę wspólnoty, potrzebę dzielenia się sobą, potrzebę pozostawienia po sobie czegoś trwałego itd. Niektórzy zwracają uwagę, że gdy szanujemy potrzeby swoje i bliźnich wtedy mówimy językiem serca: mówimy o tym, czego potrzebujemy i wyrażamy to w formie prośby. A w odniesieniu do bliźnich pomagamy nazywać ich własne, często nieuświadomione, potrzeby. Bogacz zlekceważył bliźniego – nie był zainteresowany podstawowymi potrzebami głodnego i chorego biedaka, które bez trudu mógł zaspokoić. Dodatkowo w przesadny sposób skupiał się na swoich własnych zaspokajając je w nieograniczony sposób. Do tego samego nawiąże inny Ewangelista Mateusz, gdy przedstawi nam opis Sądu Ostatecznego i gdy zapyta nas czy naszą miłość umieliśmy wyrazić w konkretnych gestach: podania kubka wody łaknącym, nakarmienia głodnych, ubrania nagich. Miłość to w sumie bardzo prosta rzecz: to zwykłe gesty miłości, w których wyrażamy troskę o drugiego człowieka, o zaspokojenie jego potrzeb.

Zapewne większość z nas poczuła się niezwykle zaskoczona informacją o abdykacji Benedykta XVI. Sam nie mogłem w to przez chwilę uwierzyć sądząc, że to jakiś niesmaczny żart. Gdy jednak minęło uczucie zaskoczenia przyszedł czas na pytanie: Co Benedykt XVI chce nam jako wspólnocie wierzących powiedzieć swoją decyzją? To, co napisał w swoim oświadczeniu jest jak najbardziej zrozumiałe: „zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową”. Wydaje mi się, że jest jeszcze inny przekaz, który nie pojawia się wprost, ale emanuje z postawy Papieża. Możemy go odczytać wczuwając się niejako w jego trudną sytuację. Jestem pełen podziwu dla człowieka, który umie przed całym światem wypowiedzieć swoją fizyczną ułomność biorąc pod uwagę to, że różnie ta decyzja może być przyjęta. Tak naprawdę mamy tu do czynienia z czymś, co zdarza się bardzo rzadko: jeden człowiek naprzeciw całego świata. Chyba łatwiej przyjdzie nam zrozumieć presję z jaką przyszło zmierzyć się Papieżowi, gdy odwołamy się do własnych doświadczeń choroby. Niektórym spośród nas jest niezwykle trudno powiedzieć sobie i bliskim: jestem chory, potrzebuję odpoczynku. Znam wiele osób, które nie potrafią chorować. Nie dlatego, że nie chorują, ale dlatego, że nie umieją zaakceptować swojej słabości, przyjąć choroby jako czasu własnej niemocy. Mówią: "Inni mogą chorować, ale nie ja!". Tym samym ujawniają swój problem.

Podziwiam Papieża za jego zwyczajność i normalność. Za to, że umiał przed całym światem wypowiedzieć się w języku serca. Z jednej strony zatroszczyć się o Kościół, który potrzebuje sprawniejszego fizycznie następcy Piotra. A z drugiej strony wypowiedzieć prawdę o sobie: dalej nie potrafię. To wyraz wielkiej pokory budowanej na głębokim poznaniu siebie – zarówno swoich możliwości, jak i swoich ograniczeń.

W niektórych komentarzach słyszeliśmy porównywanie zakończenia pontyfikatu Jana Pawła II i Benedykta XVI. Niektórzy zgorszeni postawą tego drugiego mówili: "z krzyża się nie schodzi". Nie chcę i nie mogę porównywać ze sobą tych dwóch ludzi, bo może to czynić tylko ktoś, kto ma czyste serce. Nie chcę wpadać w pułapkę porównywania, o której św. Teresa z Avila mówiła, że prowadzi jedynie do śmierci duchowej. Natomiast czuję głęboką radość, gdy odkrywam, że obaj papieże przemawiali językiem serca. Jan Paweł II czynił to biorąc na ręce małe dzieci, umiejąc dialogować na wesoło i poważnie z młodzieżą, spotykając się ze zwykłymi prostymi kobietami i mężczyznami różnych stanów i wyznań, będąc wyrozumiałym dla starszych i w końcu samemu doświadczając krzyża starości, choroby i niedołężności. Benedykt XVI przemawia do mnie tym samym językiem serca, w którym wprost mówi o swojej bezsilności. W czasie ostatniej audiencji generalnej powiedział: „Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna, także za poszanowanie i zrozumienia, z jakimi przyjęliście tę tak ważną decyzję”. Wzajemne zrozumienie siebie jest podstawą i fundamentem prawdziwej miłości. Dla wielu z nas ta prawda o byciu zrozumianym pozostaje jedynie w sferze marzeń. Sam wiem z jakim trudem przychodzi mi zrozumienie drugiego człowieka, szczególnie tego, który jest najbliżej: we wspólnocie zakonnej, we własnej rodzinie, w tych, do których jestem posłany jako kapłan. Posłany, aby zrozumieć, a nie oceniać. Posłany, aby słuchać, a nie osądzać. Posłany, aby współczuć, a nie zachowywać zimny dystans.

W moim odczuciu Papież zaprasza nas do ponownego uczenia się języka serca, w którym ważniejsze jest dzielenie się sobą niż dyskutowanie, słuchanie niż mówienie, rozumienie niż ocenianie, a nade wszystko nieustanne wybaczanie sobie nawzajem. Właśnie tych postaw zabrakło bogaczowi z dzisiejszej Ewangelii i dlatego zatracił swoją tożsamość. Jakże inaczej wyglądałyby nasze wspólnoty rodzinne, zakonne, miejsca pracy, gdybyśmy przyznali pierwsze miejsce językowi miłości, serca czyli zwykłego ludzkiego zrozumienia. Jak bardzo każdy z nas potrzebuje tego zrozumienia i jak bardzo potrzebują go nasi bliscy.

Papież podjął trudną decyzję podzielenia się z nami swoją niemocą licząc na nasze zrozumienie i zapraszając nas, abyśmy postawie zrozumienia płynącego z dialogu przyznali pierwsze miejsce w naszym życiu. Tego wymaga miłość.

Aby żyć duchem miłości i zrozumienia potrzeba kontaktu ze swoim sumieniem czyli głosem Boga rozbrzmiewającym w naszych duszach. Ktoś nazwał go duchowym GPS'em. Jeśli się gubimy on na nowo wyznacza naszą duchową drogę. Podpowiada jak żyć unikając zła i wybierając dobro. Benedykt XVI zwrócił uwagę na doniosłość sumienia tłumacząc nam kontekst swojej decyzji o abdykacji: „Rozważywszy po wielokroć rzecz w sumieniu przed Bogiem”.

Niech każdy z nas postawi sobie pytanie: "A jak często ja sięgam do swego sumienia? Kiedy ostatni raz zrobiłem głęboki i autentyczny rachunek sumienia ze swego życia? Ze słów, którymi zwracam się do drugiego człowieka?". Mówi o tym św. Ignacy Loyola: „Żądać od duszy swojej zdania sprawy od godziny wstania aż do chwili obecnego rachunku. Czynić to przechodząc godzinę po godzinie lub jedną porę dnia po drugiej,  najpierw co do myśli, potem co do słów, a wreszcie co do uczynków” (zob. CD 43).

To niełatwe ćwiczenie. Ignacy o tym wie i dlatego mówi: „żądać”. Bo czasem niełatwo jest nam o prawdę przed samymi sobą. Ale Ignacy też wie, że to ćwiczenie, bez którego nie możemy wzrastać w miłości, która często polega na podejmowaniu trudnych i niepopularnych decyzji tak, jak tego przykład dał nam w tych dniach Benedykt XVI.

Uczmy się od Benedykta XVI, a obecnie kardynała Józefa Ratzingera spoglądać często w swoje sumienia. Uczmy się języka miłości, języka serca, języka zrozumienia tak, jak mówi o tym ta oto franciszkańska modlitwa:

Panie, uczyń z nas narzędzia Twego pokoju;


abyśmy siali miłość, tam gdzie panuje nienawiść;


wybaczenie, tam, gdzie panuje krzywda,

jedność, tam gdzie panuje zwątpienie;

nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz;


światło, tam gdzie panuje mrok;


radość, tam gdzie panuje smutek.

Spraw, abyśmy mogli

nie tyle szukać pociechy,

co pociechę dawać;

nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć;


nie tyle szukać miłości, co kochać;

albowiem dając - otrzymujemy;

wybaczając - zyskujemy przebaczenie;

a umierając, rodzimy się do życia wiecznego. Amen.


Homilia wygłoszona z okazji zakończenia pontyfikatu papieża Benedykta XVI: Gdynia, 28.02.2013

+AMGD by Dariusz Michalski SJ. 2023
Wykonanie: Solmedia.pl

UWAGA! Serwis używa cookies.

Brak zmian ustawień przeglądarki oznacza zgodę.

Zrozumiałem