Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą. Na to Jezus rzekł do niego: Szymonie, mam ci coś powiedzieć. On rzekł: Powiedz, Nauczycielu! Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował? Szymon odpowiedział: Sądzę, że ten, któremu więcej darował. On mu rzekł: Słusznie osądziłeś. Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. Do niej zaś rzekł: Twoje grzechy są odpuszczone. Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza? On zaś rzekł do kobiety: Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju! (Łk 7,36-50).
* * *
Dzisiejsza Ewangelia jest niejako kontynuacją opowieści o marnotrawnych synach i miłosiernym ojcu (zob. Łk 15, 11-32). Zobaczmy pewne podobieństwa: ojciec to Jezus, młodszy syn to kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne. A starszym synem jest faryzeusz Szymon. Kobieta ma opinię osoby grzesznej, prawdopodobnie była prostytutką. Ona zaprasza Jezusa do siebie, do swego serca. Jest dobrze przygotowana na to spotkanie, czyni gesty miłości: „płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem”. W ten sposób wyraża swoją miłość choć wie, że może być przyjęta nieprzychylnie. I rzeczywiście tak się dzieje.
Faryzeusz także zaprasza Jezusa do siebie, ale robi to zupełnie inaczej: od początku lekceważy Jezusa. W jego postawie nie ma troski, nie ma gestów miłości na co Jezus zwraca mu uwagę: „Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała”.
Kobieta odczuwa potrzebę serca – Jezus jest dla niej najważniejszy. W przypadku Szymona jest w nim co najwyżej ciekawość wobec Jezusa. Nie ma przywiązania, szacunku. Jezus nie ma dla niego wartości. Zapewne w swym sercu gardzi Jezusem. Gardzi też kobietą! Dla Szymona najważniejszy jest... Szymon.
Można być bardzo blisko Jezusa a jednocześnie Nim gardzić. Można być tak blisko, że inni widząc nas blisko Jezusa powiedzą: „Tak, on to dopiero się modli, on się nawraca, on szuka Boga!”. Ale wiemy o tym bardzo dobrze, że nasza bliskość z Jezusem może czasem tylko nosić znamiona bliskości. To wielka pokusa by udawać, by punktować dlatego, że Jezus nas odwiedza, ale tak naprawdę nic poza znajomością między nami się nie rodzi. Pozostaje oschłość i dystans. Pozostaje co najwyżej intelektualne zaciekawienie.
Grzech Szymona możemy nazwać fałszywą pokorą – to namiastka miłości. Jej główną cechą jest to, że udaje relację, ale nią nie jest i do niej nie prowadzi. Skupia człowieka na nim samym. To samo grozi nam w rekolekcjach. Grozi nam, że możemy w sobie hodować małego faryzeusza.
Czym jest fałszywa pokora? To zniechęcenie sobą, innymi, okolicznościami życia. To rezygnacja z ćwiczenia się w cnotach – tak, jak u Szymona – ostatecznie zaprzestanie wykonywania gestów miłości. To niepokój serca, brak przebaczenia sobie popełnionych błędów - pokusa duchowego perfekcjonizmu, który nie dopuszcza słabości i upadku. A czasem nawet nie tyle brak przebaczenia sobie co już po prostu nieumiejętność dostrzeżenia zła, które się samemu popełnia) – tak, jak w przypadku Szymona, który będąc faryzeuszem wiedział jak należy przyjąć gościa w domu, ale tego nie uczynił! I nie zauważył tego, że czyni źle!
Czym jest prawdziwa pokora? Pokora to prawda o sobie i Bogu. Sami z siebie nie mamy nic – to co mamy pochodzi od Boga. Źródłem wszelkiego dobra jest Bóg – Stwórca świata, ziemi i człowieka. Człowiek, jest tym, który na to dobro może się otworzyć i je pomnażać, ale nigdy samemu. Zawsze będzie do tego potrzebował Boga. Pokora to dążenie do świętości – uznanie, że Bóg jest wszystkim, że od Niego mamy wszelkie dobro. To co jest nasze to niemoc, nędza. Zdolność przypisania Bogu wszystkiego, co dobre. Pokora to fundament życia duchowego. Im wyższy dom budujemy tym głębszy fundament trzeba położyć.
Oznaką prawdziwej pokory jest wewnętrzna radość, pokój (nawet wobec uznania grzechu), cichość i moc czyli wytrwałość i stanowczość w podejmowanym dobru – które widzimy u grzesznej kobiety.
Niech te Ćwiczenia duchowe, które teraz praktykujemy obudzą w nas nadzieję, że Bóg zaprosił nas tu jako grzeszników i ma dla nas plan miłości – dar nowego życia w prawdzie, która pozwoli nam żyć z odwagą i wiarą to, że dobro zwycięża zło. I że częścią tego planu jest to, aby tak właśnie stało się w naszym życiu. Amen.