Jezus powiedział do swoich uczniów: Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym (Łk 21,25-28.34-36).
* * *
Rozpoczynamy dziś Adwent. Zapewne większość z nas potrafi wyrecytować definicję Adwentu: to czas przygotowania się na przyjście Jezusa, które będziemy świętować już w Wigilię Bożego Narodzenia czyli 24 grudnia. Ale to także czas przypominający nam, że jako wierzący oczekujemy w naszym życiu na ostateczne przyjście Jezusa Chrystusa na końcu czasów. Ale czy tylko na końcu czasów?
W centrum Adwentu mamy coś, co wielu nam sprawia trudność: oczekiwanie. Moją uwagę zwróciły dziś słowa Ewangelii: „Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych". To jasny drogowskaz jak mamy oczekiwać Jezusa.
Tłumacząc te słowa na język naszej codzienności moglibyśmy powiedzieć: nie można jednocześnie oczekiwać na Jezusa i w tym samym czasie skupiać się na zaspokajaniu wszelkich swoich potrzeb. A mówiąc językiem współczesnym: nie da się pogodzić chrześcijaństwa z konsumpcjonizmem. Przez konsumpcjonizm rozumiem tutaj postawę polegająca na nieusprawiedliwionej rzeczywistymi potrzebami konsumpcji dóbr materialnych i usług. Jest nim także uznawanie konsumpcji za wyznacznik jakości naszego życia. Trzeba nam więc wobec słów dzisiejsze Ewangelii postawić sobie pytanie: „Czy ja nie przesadzam? Czy my nie przesadzamy?" Z czym? A no z ilością jedzenia przygotowywanego na wigilijny stół, z ilością prezentów, z ilością lub jakością ubrań trzymanych latami w szafie tylko po to, by założyć je raz na rok. Z ilością gadżetów, którymi się otaczamy. Nie chcę nikomu zaglądać do szafy czy do portfela. Ale spróbujmy przejąć się słowami Jezusa: „Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych". Pamiętajmy, że będąc ludźmi jesteśmy mistrzami w oszukiwaniu siebie. Kiedy wchodzimy do sklepu momentalnie włączają się nasze potrzeby: oj, przydałoby mi się jeszcze to, oj fajnie by było mieć to, czy tamto. Jezus mówi nam dziś wyraźnie: Jeśli chcesz się ze mną spotkać musisz postawić sobie granice, konieczne i potrzebne. Bo inaczej nie ty będziesz miał rzeczy lub przyjemności, ale to one będą miały ciebie. Czy chcesz poznać odpowiedź na to pytanie? To zobacz, co stoi na pierwszym miejscu w Twoim życiu! O czym najwięcej czasu myślisz w ciągu dnia? Jakim marzeniom lubisz się oddawać godzinami?
Dlaczego to jest takie ważne? Bo z Jezusem możemy się spotkać jedynie jako ludzie wolni, dysponujący sobą, decydujący o sobie w wolności i odpowiedzialności, czyli zdolni do udzielenia własnej odpowiedzi na widok zarówno pełnych supermarketów jak i na widok nędzy wśród naszych sąsiadów, bliskich, a czasem zupełnie nieznajomych ludzi. W Polsce zmagamy się z plagą niedożywienia dzieci – problem, o którym rzadko usłyszymy w mediach, ale z którym często sami spotykamy się w codzienności. Pamiętajmy, że Jezus przyszedł na ziemię jako maleńkie dziecko: któremu zapewne brakowało i jedzenia, i schronienia – zwykłej ludzkiej gościnności ze strony nieznajomych, którzy nie przyjęli Maryi i Józefa w Betlejem. Dziś przychodzi do nas w każdym potrzebującym dziecku, w każdym cierpiącym dorosłym z powodu nędzy czy nieporadności w radzeniu sobie z coraz bardziej skomplikowanym światem. To nie tylko nędza materialna ale i duchowa polegająca często na odrzucaniu siebie i wątpieniu w sens swego życia.
Zapewne każdy z nas ma listę ważnych spraw do załatwienia. Panowie kierowcy pamiętaj o wymianie opon na zimowe i o ubezpieczeniu samochodu. Panie gospodynie pamiętają o zakupach, porządkach w domu. Jako mężczyźni pamiętamy o oglądaniu meczy i wiadomości, kupowaniu gazet. Panie pamiętają o wizycie u fryzjera, kupnie czegoś ładnego dla siebie, o rzeczach do dekoracji domów i mieszkań. Nikt z nas chyba nie zapomni o kupnie choinki i o jej ubraniu itd. Okazuje się jednak, że mamy poważne problemy, gdy chodzi o rzeczy najważniejsze... o sakrament pojednania – spowiedź czyli spotkanie się w prawdzie ze sobą i z Bogiem. Zapominamy także często o pojednaniu się z tymi, z którymi latami prowadzimy bezsensowne spory, które zaczęły się od drobnych nieporozumień. Zapominamy, żeby porozmawiać ze współmałżonkiem i powiedzieć: „Kocham cię!". Zapominamy o słowach: dziękuję, proszę, przepraszam, a coraz częściej pamiętamy, żeby dać upust swej złości w przekleństwach. Zapominamy o dzieciach i ich potrzebach bycia docenionymi, dowartościowanymi, o okazaniu im zainteresowania, pobyciu choćby przez chwilę w ich świecie. Ileż razy w czasie spowiedzi słyszałem żal od dorosłych mężczyzn, dziś mężów i dojrzałych ojców swoich własnych dzieci: „Mój ojciec nigdy mi nie powiedział, że mnie kocha! Gdy umierał jeszcze mi groził palcem! Niech mi ksiądz powie czemu dziś nie umiem porozmawiać zwyczajnie ze swoimi dziećmi?!". Podobnie możemy zapomnieć o ubogich, w których dziś Jezus do nas przychodzi – w tych, którzy są w naszych rodzinach, w sąsiedztwie i w tych, których spotykamy przypadkowo na ulicy. To Jezus. To Boże Narodzenie, ale my tylko się oglądamy, przyspieszamy kroku i mówimy sobie: to mnie nie dotyczy! Czynimy tak, bo nasze serca stały się... ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych. W skutek skupienia się na sobie i swoim dobrym samopoczuciu, że przestajemy już dostrzegać tych, którzy potrzebują może po prostu jakiegoś ciepłego słowa wsparcia, pociechy, a może drobnego gestu miłości... wcale nie trzeba wiele.
Jezus dziś przychodzi do ciebie i do mnie i pyta nas: Przyjacielu, jakie jest Twoje serce? Czym jest teraz zajęte? Co cię rozprasza w czasie tej Eucharystii? Co sprawia, że jest Ci trudno zatrzymać się przy Mnie i ze Mną pobyć i ze Mną popatrzeć na siebie, na swoje życie? A może zdobędziesz się dziś na drobny krok odwagi i po powrocie do domu zapytasz swoją żonę, swojego męża, swoich synów lub córek: Powiedz mi czy jest coś co mogę dla Ciebie zrobić, a czego bałeś mi się powiedzieć?
Jezus przychodzi... dziś. Tu i teraz! W swoim Słowie. Stoi teraz pośród nas! A za chwilę przyjdzie do nas namacalnie w swoim ciele pod postacią chleba. A potem po Mszy będzie chciał przychodzić w gestach miłości – wobec siebie nawzajem w Waszym małżeństwie, rodzinie, w Waszym sąsiedztwie, w spotkaniach z nieznajomymi. Jezus przychodzi. Zróbmy Mu miejsce. Amen.