Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie (Łk 7,11-17).
* * *
Są doświadczenia w życiu, które nas całkowicie paraliżują. Jednym z nich jest doświadczenie śmierci. Odkrywa się wtedy nasza bezradność i smutek. Czujemy, że nie możemy nic zrobić. Czy w czasie pogrzebu spotkaliśmy się kiedyś z sytuacją prośby o wskrzeszenie zmarłego? Czujemy, że moment śmierci jest nieodwracalny.
Dzisiejsza Ewangelia przynosi nam obraz Jezusa pełen nadziei dla naszego życia. Po pierwsze Ewangelista Łukasz nazywa Jezusa Panem. Czyni to bardzo rzadko. Czyni to w kontekście śmierci i... życia. Pokazuje, że Jezus jest Panem życia i śmierci. Pokazuje, że działanie Jezusa ma miejsce wtedy, gdy nikt Go o nic nie prosi, niczego nie oczekuje. A więc dotyczy to sytuacji, gdy śmierć biologiczna lub co gorsze grzech – śmierć duchowa zaczyna wkraczać na arenę naszego życia i działać tak, że czujemy się w sobie sparaliżowani, niezdolni do proszenia Jezusa o cokolwiek.
W dzisiejszej scenie nikt nie oczekuje od Jezusa wskrzeszenia, ratunku czy pomocy. A jednak Jezus z takim ratunkiem przychodzi! Przychodzi zaspokoić największy głód – głód życia! Jego ratunek nie bierze początku z ludzkiego działania, ale właśnie z Jezusowego ulitowania się, pochylenia się nad nędzą człowieka. To obraz Bożego Miłosierdzia.
Spotkałem niedawno pewnego człowieka uzależnionego od seksu. Jest głęboko rozdarty z powodu swojej niewierności w miłości do żony, do Boga, w stosunku do samego siebie. Sumienie wyrzuca mu to, co robi. Nie umie jednak na dziś z tym zerwać. W czasie kolejnego spotkania doszliśmy do obrazu Boga – który kocha człowieka, wtedy, gdy człowiek jest mu wierny. „A czy Bóg ciebie kocha wtedy, gdy jesteś niewierny, gdy Go zdradzasz?" - widziałem ogromne poruszenie na Jego twarzy wywołane moim pytaniem.
Jeśli jest coś co może nas zmienić to tylko przekonanie o bezwarunkowej miłości Boga do nas: wtedy gdy za nim idziemy i wtedy, gdy się od Niego odwracamy. Dzisiejsza Ewangelia wpisuje się głęboko w obraz Boga, który nas kocha bezwarunkowo. Właśnie tą miłością Bóg ratuje nas ze śmierci grzechu, wtedy gdy już tracimy wszelką nadzieję, gdy czujemy się głęboko zniesmaczeni sobą, swoimi upadkami, zniechęceni do jakiejkolwiek pracy nad sobą, gdy widzimy w sobie przede wszystkim zło.
Jezus jest dziś ukazany jako Pan życia i śmierci, który pochyla się nad naszą nędzą, która osiąga swój szczyt w śmierci – tej biologicznej, a jeszcze bardziej w tej duchowej. I kładzie kres podpowiedziom szatana: „Zobacz przecież wcześniej czy później i tak zgrzeszysz, a wtedy, Bóg na pewno odwróci się od Ciebie i o Tobie zapomni".
Jezus odda swoje życie za nas – jako Ten, obarczony grzechami, który stał się grzechem nie mając żadnego grzechu. Umrze jak grzesznik. Ale swoją wiernością Ojcu do końca na krzyżu, wiernością w miłości uratuje nas przed rozpaczą popadania w śmierć z powodu rozpaczy, gdy konfrontujemy się z własnymi grzechami.
Przyjmijmy tę dobrą nowinę o życiu i zanieś ją swoim bliskim, swojej wspólnocie, każdemu człowiekowi, którego Bóg dziś postawi na Twojej drodze. Amen.