Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i rzekł: Zawołajcie go! I przywołali niewidomego, mówiąc mu: Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: Co chcesz, abym ci uczynił? Powiedział Mu niewidomy: Rabbuni, żebym przejrzał. Jezus mu rzekł: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą (Mk 10,46-52).
* * *
Panie Jezu, chciałbym być mocny, silny, mądry. Tak bardzo się staram i tyle wysiłku wkładam w to, żeby mi wszystko wychodziło. Tylko trochę się dziwię, że dziś, gdy do Ciebie przychodzę wcale nie mam ochoty krzyczeć: "Ulituj się nade mną!". Bo przecież jakoś sobie w życiu radzę. Nie jestem jak inni, o których mówisz w pierwszym czytaniu: ani nie jestem niewidomy, ani kulawy, ani osłabiony rodzeniem lub noszeniem ciężaru. Naprawdę jestem kimś, cokolwiek to znaczy. Ale nie taki, jak ci słabi: chorzy, pogubieni życiowo, albo jak ten cuchnący żebrak Bartymeusz...
Jezu ulituj się nade mną! Nad moją pychą i samowystarczalnością, nad moim przekonaniem o własnej sile i byciu lepszym od innych. Ulituj się nade mną, bo pogubiłem się i oddaliłem od Ciebie, a choć mam oczy nawet tego nie zauważyłem.