Z czym zwykłem wchodzić w relację z drugim człowiekiem? Z jakiego poziomu poczucia własnej wartości rozpoczynam spotkanie, rozmowę, wymianę zdań? Pewnie dla wielu osób zaskoczeniem może być samo odkrycie faktu, że w relację z drugimi wchodzimy właśnie z pewnego określonego poziomu swojej wartości, który rzadko kiedy sobie uświadamiamy.
Jeśli wchodzę w relacje z innymi z zaniżonym poczuciem wartości wtedy będę łapczywie poszukiwał jej u innych. Inni będą służyli mi do tego, aby poprawić moją wartość. Nie będę mógł sobie nawet wyobrazić takiej sytuacji, abym mógł normalnie funkcjonować bez innych. Będę MUSIAŁ mieć innych wokół mnie, abym mógł przeżyć. Chwile samotności czyli przebywania sam na sam ze sobą będą wtedy dla mnie strasznym doświadczeniem, bo gdzieś w głębi siebie będę czuł, że jest ze mną coś nie tak, że czegoś mi brakuje.

Jeśli przeciwnie będę zawyżał swoją wartość, kiedy będę pyszny, wtedy będę pogardzał innymi. Będę uważał ich za gorszych i wcześniej czy później dam im to odczuć. Moje przebywanie z innymi nie będzie polegało na dzieleniu się z nimi tym, co mam, tym kim jestem, bo przecież uznam ich za niegodnych tego. Być może doprowadzę do sytuacji, że tylko paru wybrańcom i to na zasadzie warunkowości będę dawał coś z siebie. A oni będą się czuli zaszczyceni. Jest to sztuczna relacja, która wcześniej czy później musi się zawalić.

Jest jeszcze trzecia możliwość. Ma ona miejsce wtedy, gdy uznaję swoją równość z innymi. Kiedy uznaję, że poprzez człowieczeństwo jesteśmy wszyscy sobie równi. Jezus nazywał tę postawę braterstwem: „wy wszyscy braćmi jesteście”. Jesteśmy równi w swoim człowieczeństwie. Co to znaczy? Przede wszystkim to, że wszyscy mamy swoje lepsze i gorsze chwile. Że wszyscy borykamy się z problemami, z tym chociażby jak korzystać ze swojej wolności, że wszyscy gdzieś błądzimy, ale też odnajdujemy siebie. Każdy z nas otrzymał ten sam trudny dar człowieczeństwa, ale też każdy i każda z nas rozwija go na swój sposób i w innym stopniu. Właśnie tym się różnimy – każdy z nas inaczej podjął pracę nad darem człowieczeństwa.

Czasem spotykamy ludzi, którzy tej pracy nie podjęli. Nie wolno nam jednak nimi pogardzać. Może rodzi się w nas ta pokusa dlatego, że swoją bezradnością i swoim pogubieniem przypominają nam nasze bezradności i nasze pogubienia, o których wolimy nie wiedzieć, które wolimy zapomnieć?
Kim w tej perspektywie jest dla mnie drugi człowiek? Czy muszę mieć drugiego człowieka? Czy jest mi niezbędny do życia? Czy umarłbym bez drugiego? Myślę, że kluczem do odpowiedzi jest słowo „dowartościowanie”. Przypomina mi ono, że drugi człowiek może pomóc mi odkryć swoją własną wartość i jedynie coś do niej dodać. Drugi człowiek jest dla mnie darem w tym sensie, że odsłania przede mną wartość, którą już w sobie noszę – niezależnie od tego, co mogę myśleć o sobie, czy też robić ze sobą. On po prostu dodaje lub odsłania jakąś nową wartość, powiększa tę którą już mam w sobie, w swoim człowieczeństwie. Do-wartościowuje mnie znaczy tyle, że dokłada wartość. To dowartościowanie nie oznacza przecież bycia wyrocznią w podstawowej kwestii: czy moje istnienie ma wartość, ma sens? To jest niepodważalne i nigdy nie może zostać podważone. Przyjaciel, małżonek, małżonka – jeśli naprawdę mnie kochają zawsze będą potrafili zobaczyć we mnie tę podstawową, wpisaną we mnie wartość, wartość życia danego mi od Boga i będą umieli ją powiększyć: swoim dobrym słowem, zrozumieniem, pocieszeniem, wsparciem, radą, współczuciem.

Do tego jest powołany każdy z nas w dziele stworzenia. Moglibyśmy powiedzieć, że to dzieło w pewnym sensie jeszcze się nie skończyło. Bóg potrzebuje każdego z nas, byśmy umacniali to, co przez Niego zostało stworzone: swoje własne życie i życie innych.

+AMGD by Dariusz Michalski SJ. 2023
Wykonanie: Solmedia.pl

UWAGA! Serwis używa cookies.

Brak zmian ustawień przeglądarki oznacza zgodę.

Zrozumiałem