Gdy Jezus przechodził, szli za Nim dwaj niewidomi, którzy głośno wołali: „Ulituj się nad nami, Synu Dawida”. Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: „Wierzycie, że mogę to uczynić”? Oni odpowiedzieli Mu: „Tak, Panie”. Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: „Według wiary waszej niech się wam stanie”. I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: „Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie”. Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy (Mt 9, 27-31).
* * *
Kim są dwaj niewidomi, o których mówi dzisiaj Ewangelista Mateusz? Uderza pewien paradoks. Faktycznie ich wzrok fizyczny nie funkcjonuje. Nie widzą. Ale jednak ich wzrok wiary działa bardzo dobrze: Jezus ich zapytał: „Wierzycie, że mogę to uczynić”? Oni odpowiedzieli Mu: „Tak, Panie”. Jestem pełen podziwu dla tych niewidzących. Szczególnie, gdy biorę pod uwagę sposób, w jaki ja sam przychodzę do Jezusa. I wcale nie jest to na zasadzie: "Tak, Panie. Tak, wierzę, że możesz...".
W ostatnim rozdziale Ewangelii Mateusza, gdy Jezus po raz ostatni widzi się z apostołami, słyszymy, że apostołowie wątpili: "Jedenastu zaś uczniów udało się do Galilei na górę, tam gdzie Jezus im polecił. A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili" (Mt 28, 16-17). Co za paradoks. Można widzieć Jezusa i to zmartwychwstałego i... nadal wątpić.
Może potrzeba mi różnych braków w mojej codzienności, aby one pobudzały mnie do żywej wiary? Może mają większy sens niż mi się wydaje?